Karolina, Justyna i Daria
poniedziałek, 31 grudnia 2012
Noworoczny DISS
Karolina, Justyna i Daria
3...2...1
Ho, ho, ho!!!– chciałoby się powiedzieć. A tu święta, święta i
po świętach. . .
Każda z nas miała niesamowicie długą listę noworocznych
postanowień, ale chociaż przy jednym możemy odhaczyć: done – mamy bloga! W
związku z tym, że czas wolny dłuży się niemiłosiernie, a świąteczne jedzenie sprawiło,
że głodne zrobiłyśmy się dopiero wczoraj, postanowiłyśmy zrobić coś nie tylko
dla naszego żołądka, ale też dla umysłu!
Dlatego (zawsze chciałyśmy to napisać) KOCHANI! LAJKUJEMY! :D
Tworzymy nową listę postanowień i liczymy na to, że każdy
kolejny rok będzie lepszy od poprzedniego!
AMEN
Justyna, Daria i Karolina
niedziela, 30 grudnia 2012
Wolontariat - warto?
Szerzy się wokół nowy trend, oczywiście dla studentów,
którzy chcieliby wzbogacić swoje CV o dodatkowy, niezwykle wartościowy wpis.
Seriously? Tak twierdzą organizatorzy
szeroko pojętych wolontariatów przy dużych eventach sportowych, muzycznych (itd.)
lub innych staży (rzecz jasna – ZA DARMO)
http://magazynkontakt.pl/ |
Bo to NIE CHODZI O PIENIĄDZE (kto w czasach kryzysu przejmowałby się takimi mało znaczącymi kwestiami), ale o chęć poświęcenia swojego czasu np. dla tworzenia wspólnej historii. Ot co!
Tylko tak naprawdę, jakie mamy z tego rzeczywiste korzyści?
Oczywistą oczywistością jest fakt, że
nikt nikogo nie zmusza, żeby w czymś takim uczestniczyć, ale czy to nie jest przypadkiem wykorzystywanie naiwności, a może inaczej -
wiary młodych ludzi, których mami się obietnicami wielkiej kariery??? Już widzę, jak po wolontariacie przy
wydarzeniach typu EURO czy innych kongresach (w których sama pomagałam, więc
przeżyłam to na własnej skórze) wszystkie drzwi stoją dla CIEBIE otworem.. Może
i tak, jeśli ktoś znajomy pomoże Ci je wcześniej otworzyć. Ale cóż, takie
życie, nie ma co narzekać, tylko SZUKAĆ takiego klucznika!
A wracając do doświadczeń z takich spędów… Tutaj przychodzi
mi na myśl wiele historii, z których tylko kilka nadaje się do publicznego
ujawnienia, reszta woła po prostu o pomstę do nieba! Biegamy w pocie czoła
próbując dobrze zrealizować powierzone nam zadania, a często osoby
odpowiedzialne za organizację same
wiedzą mniej od nas (i tutaj jestem naprawdę życzliwa używając takich słów).
Walka o kanapki, ostatnią łyżkę zupy czy garść orzeszków to (uwierzcie mi) nie
jest rzadki widok. (Jeszcze rozumiem, gdyby to był jakiś Fear Factor, gdzie wywożą nas do dżungli i każą przetrwać tydzień
mając do dyspozycji parę kamieni i maczetę). Ale to jest (przynajmniej tak mi
się wydaje) rozwinięta cywilizacja, a nie gatunek neandertalczyków. Chociaż
czasami aż przecieram oczy ze zdumienia i zaczynam się zastanawiać czy
przypadkiem nie przeniosłam się do czasów kamienia łupanego..
Kompetentność naszych koordynatorów też należałoby czasami
podważyć (podobnie jak talent wokalny szanownej Miss Euro 2012 (help!)
). Ile to razy zdarzało się, że taka osoba zwyczajnie nic ‘nie ogarnia’, ale
jako, że była w zeszłym roku, to w nagrodę dostała propozycję koordynowania
jakiejś grupy! Jupiiii! (Tylko, czy ktoś sprawdził, czy się do tego nadaje –
podpowiem – NIE)
Ale cóż, przypomina
mi się taka anegdota: w Weimarze spotkali się na wąskiej ścieżce w parku Goethe
i pewien krytyk literacki. Zobaczywszy Goethego warknął:
- Nie ustępuję drogi
durniom.
- A ja tak –
odpowiedział Goethe i zszedł na bok.
I może właśnie to jest najlepszym rozwiązaniem.
Karolina
Karolina
Granice absurdu
http://www.mojkubek.pl/ |
Idziemy
dalej – podatek od deszczu. Przepraszam od czego?! Proponuję zrobić jeszcze podatek
od ludzkiej głupoty. W takiej sytuacji połowa osób nie wypłaciłaby się pewnie
do końca życia.
http://www.filmweb.pl/ |
Granic
absurdu w polskim kinie – chyba nie stwierdzono. Film „Ciacho” został
okrzyknięty w USA
najgorszym filmem (chyba w dziejach ziemi). Czy twórcy filmu naprawdę nie
wytrzeźwieli jeszcze po zakończeniu zdjęć? Czy może problem tkwi w tym, że byli jak najbardziej trzeźwi i
pełni wiary w swe nadzwyczajne umiejętności? Mam nadzieję, że nie to drugie, bo moja wiara w
człowieka naprawdę zostanie wtedy zachwiana.
Kolejna
sprawa – selekcjonerzy w warszawskich klubach muzycznych. Przepraszam, ale
kompletnie nie rozumiem idei i elitarności tego zawodu. Czy naprawdę pewność siebie bijąca z oczu
tych wysokich, przystojnych (nie zawsze, a raczej rzadko) mężczyzn, którzy ani
myślą unieść swoje umięśnione dłonie wskazując kierunek wejścia, ma stanowić o
pozycji danego miejsca? Oh really?
Ciężko zebrać wszystkie
absurdy w jeden skondensowany wywód. Dlatego podążam za słowami Alfreda
Hitchocka, który powiedział: „absurdalność daje się wyrazić tylko za pomocą
humoru”. Gorzej jak ktoś tego poczucia humoru nie ma, a słowa ‘ironia’ musi
szukać w zakopanym gdzieś głęboko słowniku języka polskiego.
Justyna
Justyna
Christmas movies: home made czy z importu?
Źródło: http://www.filmweb.pl |
Źródło: http://www.filmweb.pl |
Jako że święta już minęły, radosny nastrój
towarzyszący nam przez ostatni tydzień zmienił się w poświąteczną zgagę i
zgorzknienie. Dźwięk „Last Christmas” w radiu, widok lampek na ulicach czy
choinki we własnym domu są jak resztki jedzenia w zębach – przykre wspomnienie
ulotnej przyjemności. Ale pamiętajmy, że oczekiwanie na przyjemność jest większą
przyjemnością niż sama przyjemność. A co wprowadza nas w klimat oczekiwania na
święta – poza kalendarzem adwentowym i pojawieniem się dobrych mandarynek w
sklepach i grzanego wina w knajpach? Filmy świąteczne!! Warto przyjrzeć im się
właśnie teraz: kiedy w sercach mamy jeszcze resztkę świątecznej euforii, a w
lodówce resztkę bigosu, jednak jesteśmy już w stanie na chłodno zanalizować, co
w całym tym szaleństwie było lepsze, co gorsze, bez czego nie możemy żyć, a
z czego należy zrezygnować.
Postanowiłam przyjrzeć się bliżej dwóm produkcjom,
które w przeciągu ostatniego dziesięciolecia nie miały sobie równych w
kategorii „filmy świąteczne” (umówmy sie, Kevin jest poza wszelkimi
kategoriami, wszyscy go kochamy, a więc nie oceniamy): chodzi o „To właśnie
miłość” i „Listy do M”. Pierwsza z nich
to amerykańsko – angielska koprodukcja z 2003 roku, która zapoczątkowała nowy
podgatunek komedii romantycznej – patchwork, opowieść wielowątkową, sklejoną z
wielu różnorodnych kawałków podobnej wielkości. Polskie „Listy do M”, które
weszły do kin w listopadzie zeszłego roku, powielają ten schemat: reżyser Mitja
Okorn wziął patchwork wydziergany zgrabnie przez Richarda Curtisa, rozpruł go, po
czym zszył na nowo bardzo grubymi nićmi, dodając dużo tradycyjnych polskich
wstawek i mając nadzieję, że ożywią one ten angielski wyrób i uczynią go bardziej „naszym” i swojskim. Hm, ja osobiście wolę Monę Lisę bez wąsów – po co
obrzydzać arcydzieło?;)
Źródło: www.mymodernmet.com |
Już tytuły filmów zwiastują, czego należy się
spodziewać: w „To właśnie miłość” naprawdę wszystko kręci się wokół miłości. I
choć Hugh Grant oznajmia nam we wstępie, że istnieją różne jej rodzaje - między
rodzicami a dziećmi, między starymi przyjaciółmi – to jednak ogromna większość
wątków zbudowana jest wokół motywu miłości między kobietą a mężczyzną – czyli
właśnie tego, czego oczekujemy od komedii romantycznej. Natomiast „Listy do M”
piszą, jak wiadomo, głównie dzieci. I to właśnie one są głównymi bohaterami
tego filmu, to z ich perspektywy
najczęściej oglądamy wydarzenia, przedstawione zresztą w taki sposób, aby dzieci
mogły obejrzeć film bez zgorszenia.
Źródło: www.portalfilmowy.pl |
W „To właśnie miłość” mamy 9 wątków. Tylko w 1 z
nich dziecko występuje jako kluczowy, pierwszoplanowy bohater: Sam, 9 latek,
który właśnie stracił mamę i został pod opieką ojczyma. Jednak bardziej niż tragedią rodzinną przejęty
jest próbą zwrócenia na siebie uwagi „najfajniejszej dziewczyny w szkole”. Poza
tym mamy tylko 2 dzieci Harry’ego (A. Rickman) i Karen (E. Thopmson), jednak
ich rola ogranicza się do istnienia i uświadomienia nam, że Harry ma rodzinę. W
„Listach do M” sytuacja wygląda zupełnie inaczej: na 6 wątków obecnych w filmie
tylko w jednym (i to chyba tylko dlatego, że zbudowany jest wokół postaci geja)
nie ma dziecka. Poza tym mamy pełne spektrum dziecięcości od okresu
prenatalnego do 18 roku życia: ciąża zakończona szczęśliwym rozwiązaniem w
wigilijny wieczór, mała dziewczynka, która uciekła z domu dziecka w
poszukiwaniu miłości, chłopiec, który stracił mamę i został sam z ojcem (coś
Wam to przypomina?), podwórkowy rozrabiaka z trudnego domu oraz zbuntowana
nastolatka. Na ogół jest tak, iż postaci dziecięce mają stanowić pewne
uzupełnienie postaci dorosłych, wzbogacić je trochę, nadać im kontekst. W tym
filmie jest inaczej: wszystkie działania, myśli i motywacje dorosłych bohaterów
są warunkowane przez dzieci – zimną karierowiczkę roztapia kolęda zaśpiewana
przez małą dziewczynkę, lubieżny Mikołaj zmienia swoje życie i decyduje się
wziąć na bary sporą odpowiedzialność pod wpływem chłopaka, który ukradł mu
telefon, zaś spoiwem, które połączyło jedyną (!) w tym filmie parę, która nie
posiadała wcześniej wspólnych dzieci jest...syn bohatera – to dzięki niemu
przystojny tata (M. Stuhr) zyskał na nowo kobiece ciepło w domu w postaci
Śnieżynki (R. Gąsiorowska), która spadła tam z nieba i już została czując i
widząc, jak bardzo jest potrzebna.
Źródło: film.dziennik.pl |
Na tym tle „To właśnie miłość” jawi się prawie jak
soft porno – jeden z wątków poświęcony jest parze, która poznaje się na planie
filmowym, pełniąc rolę statystów w scenach erotycznych ( które są całkiem
wyraziście pokazane); innym bohaterem
jest spragniony miłości (głównie fizycznej) Colin, który na święta postanowił
wyjechać do USA z „plecakiem wypchanym kondomami” w poszukiwaniu „gorących i
napalonych na niego lasek”. Jest też wulgarny stary rockman, który pisze
flamastrem na plakacie rywali „mamy małe fiutki” podczas nadawanego na żywo
programu dla dzieci, oraz uosabiająca wyuzdaną i niebezpieczną kobiecość Mia,
młoda dziewczyna, która wodzi na pokuszenie swojego szefa, statecznego (i
starszawego) ojca rodziny.
Źródło: drafthouse.com |
Przybysz z zagranicy po obejrzeniu „Listów do M” w
życiu nie uwierzyłby, że mamy najmniejszy przyrost naturalny w Europie – film
ten buduje przekonanie, że rodzina (z dziećmi!) to u nas absolutna podstawa,
człowiek jest bez niej niekompletny, nieszczęśliwy i dopiero w relacjach z
innymi doświadcza poczucia pełni i szczęścia. Zaś rodzinę z problemami może
uleczyć tylko zetknięcie z esencją polskości: wielką, tradycyjną, wielopokoleniową
rodziną, nieskalaną przez wielkomiejskie zepsucie.
W „To właśnie
miłość” obserwujemy jednostki, które łączą się w pary – w „Listach do M.” pary
które zaczynają tworzyć rodziny lub też rodziny, w których bożonarodzeniowa
magia przekształca brak komunikacji i chłód w ciepło i miłość. W „To właśnie
miłość” jest śmieszniej, w „Listach do M.” – liryczniej. „To właśnie miłość”
jest filmem raczej od 15 roku życia, „Listy do M” – bez ograniczeń. Za to obydwa doskonale spełniają swoją rolę: uświadamiają
nam, iż „christmas is all around us”...
Daria
Subskrybuj:
Posty (Atom)