czwartek, 31 stycznia 2013

Dziękujemy!!!

Dziękujemy wszystkim, którzy oddali głos na naszego bloga! Niestety nie udało nam się zakwalifikować do pierwszej 10, ale nie ma czym się przejmować! (w końcu dopiero zaczynamy :) Na 551 blogów w naszej kategorii, zajęłyśmy 63 miejsce - więc nie jest źle! ;] 

Pozdrawiamy!!!


Justyna, Daria i Karolina ;)







piątek, 25 stycznia 2013

Seriale na sesję

Źródło: demotywatory.pl


Sesja nadeszła, trzeba wiec znaleźć sobie coś do roboty. Gdy już wyczyścimy fugi między kafelkami, upieczemy 40 muffinów i zrobimy pranie ręczne, pozostaje nam jedno wyjście: obejrzeć jakiś serial.

Zdawałoby się, że w porównaniu z ogromem pracy fizycznej, która już za nami i pracy umysłowej, która dopiero nas czeka, akurat to nie będzie problemem. Ale to tylko pozory: wybór odpowiedniego serialu wcale nie jest taki prosty. Z góry odrzucamy wszystkie polskie produkcje – o powodach tej decyzji można by napisać oddzielny post (co z pewnością kiedyś nastąpi:). Tak naprawdę bierzemy pod uwagę tylko seriale amerykańskie, gdyż: 

Źródło: demotywatory.pl

1) są najlepiej, najbardziej profesjonalnie zrobione: scenografia, muzyka, zdjęcia dopracowane w każdym calu

2) nie czujemy zażenowania, kiedy je oglądamy (a uczucie to nieodmiennie towarzyszy mi przy „delektowaniu się” polskimi serialami)

3) są autentycznie: śmieszne/wzruszające/straszne/wciągające – zależy od efektu, jaki mają wywołać


4) aktorzy, którzy w nich grają, nie traktują swojej roli jak ciężkich robót publicznych za marne, ale potrzebne pieniądze – dają z siebie wszystko, bo wiedzą, że seriale nie są już tylko młodszym i brzydszym rodzeństwem filmów; teraz seriale i filmy są jak siostry bliźniaczki które cały czas  kłócą się, która jest ładniejsza i którą rodzice (widzowie)  kochają bardziej.

Źródło: demotywatory.pl


Tak więc znamy kraj produkcji. I co dalej? Wchodzimy na jedną ze stron które wszyscy znamy (ale nie będziemy rzucać nazwami) i widzimy gigantyczną listę tytułów, z których większość nic nam nie mówi. Szał na seriale medyczne powoli mija („Dr House” się skończył, „Chirurdzy” jeszcze operują, ale też czas już chyba „zamknąć pacjenta”), wampiry z „Czystej krwi” i „Pamiętników wampirów” wyssały już swoje ofiary do ostatniej kropelki, a na wysmakowane seriale kostiumowe w rodzaju „Rodziny Borgiów”, „Dynastii Tudorów” czy już bardziej współczesnego „Zakazanego Imperium” potrzeba wolnego co najmniej tygodnia, gdyż tak wciągają, że naprawdę nie skończy się tylko na 1 odcinku.


"2 broke girls". Źródło: http://twoje-seriale.pl
Najlepsze na sesję są produkcje lekkie, zabawne i krótkie. Te kryteria spełniają 2 świetne seriale: „2 broke girls” oraz po prostu „Girls”. Właściwie można je nazwać anty - serialami, gdyż dissują (może dlatego tak mi się spodobały? :) wszystko i wszystkich. Bohaterowie nie są piękni, szczególnie ciekawi (obydwa opowiadają o losach przeciętniaków, by nie powiedzieć: nieudaczników) ani nawet dobrze ubrani. Nie chodzą do fajnych miejsc ani nie jedzą fajnych rzeczy. Nie mają też fajnej pracy; albo jest beznadziejna i jej nienawidzą, albo są bezrobotni. Pojawia się także temat tabu, totalnie nieobecny w klasycznych serialach, w których bohaterowie po prostu żyli ciekawe, a za co, to już pozostawało ich tajemnicą: PIENIĄDZE. To wokół nich, a nie wokół  facetów – jak w każdym serialu dla kobiet – koncentrują się myśli i działania dwóch spłukanych dziewczyn. 

"Girls". Źródło: http://itonlytakesagirl.blogspot.com


Obie produkcje stanowią sarkastyczną i trochę gorzką odpowiedź na „Seks w wielkim mieście”: „miasto może i wielkie ale i tak tego nie widzę, bo praktycznie nie ruszam się z Wiliamsburga, seks to tylko kolejne źródło problemów (choroby weneryczne!!), a nie radości, a jedyny Big, jaki może mnie spotkać to big debt albo big bill, zdają się myśleć bohaterki. W „Girls” pojawiają się zresztą bezpośrednie nawiązania do „Seksu..”, choćby w karykaturalnej postaci Shoshany, która jest jego maniaczką i marzy, by żyć jak Carrie, ale raczej jej to nie grozi.

Źródło: demotywatory.pl
Jednak najważniejszą cechą wspólną obu tych propozycji jest IRONIA, przechodząca wręcz w SARKAZM. Wyśmiewają Żydów, Murzynów, Azjatów, Latynosów, Polaków (tak, tak, w „2 broke girls” jest bardzo barwna postać emigrantki znad Wisły), homoseksualistów, hipsterów, karierowiczów, małomiasteczkowość, pseudo – artyzm, przeintelektualizowanie. Śmieją się też sami z siebie: ze swej nieudolności, niewypłacalności, z kryzysu, z bolesnego wchodzenia w dorosłość. Wszystkie ich wysiłki wydają nam się syzyfową pracą – przecież jeśli osiągnęliby sukces, nie byłoby już o czym robić serialu – i z jednej strony im kibicujemy, a z drugiej mamy nadzieję, że znowu coś nie wyjdzie; w końcu zawsze bardziej lubimy tych, którzy mają gorzej od nas :)  

Daria

Głosujcie na DISS w konkursie Blog Roku 2012!!!

Źródło: demotywatory.pl



3...2...1... GŁOSUJEMY!!!! Kochani, w dniach 24 - 31 stycznia odbywa się głosowanie na Bloga Roku. Jak już pewnie wiecie, DISS BIERZE UDZIAŁ W KONKURSIE :) Dlatego mamy do Was OGROMNĄ PROŚBĘ: wysyłajcie smsy o treści C00363 Na numer 7122. Koszt smsa: 1,23 zł (z VAT). Za tą cenę możecie kupić naszą dozgonną wdzięczność!!:) Nie zapomnijcie też powiedzieć o naszej akcji siostrze, bratu, mamie, tacie, chłopakowi, dziewczynie, koleżance, koledze, ciotce, wujkowi, kuzynce i w ogóle każdemu, kto pojawi się na waszej drodze. W naszej kategorii - LIFESTYLE - zgłoszonych zostało ponad 500 blogów, z których - na podstawie Waszych głosów - do finału przejdzie tylko 10. POMÓŻCIE!!

P.S.Ważny fragment regulaminu:
"Głosujący mogą wysłać nieograniczoną liczbę wiadomości SMS, przy zastosowaniu zasady, że z jednego numeru telefonu można oddać po jednym głosie na dany blog. Po oddaniu głosu na dany blog z danego numeru telefonu, możliwe jest oddanie z wykorzystaniem tego numeru telefonu, głosu na inne blogi."

Daria, Justyna & Karolina

środa, 23 stycznia 2013

Nadeszła...




http://demotywatory.pl/


Wiadomo, końcówka pierwszego semestru.. Macie jakieś skojarzenia z czymś nieprzyjemnym, co jednak stanowi nieodłączny element studenckiego życia? Bo niby jest miło, uczymy się bądź nie, część regularnie (jakieś 0,001%), pozostała część nieco mniej systematycznie, ale nikogo z nas nie ominie… Czujesz się       nieswojo? Stres? Drżenie rąk? Tak, nadeszła SESJA.

To już? Czas pędzi nieubłaganie jak w piosence zespołu Łzy i cóż, zaczynamy..

http://www.1humor.pl/
Pierwszy plan: BUWING, zaraz po clubbingu drugie ulubione zajęcie warszawskiego studenta. Idziemy poczytać? Poczytać w BUWie? (wtf?!) Tam się nie czyta, tam się bywa! Wchodzimy (oczywiście wcześniej informując o tym wszystkich facebookowych znajomych) i napawamy się radością z tak bliskiego spotkania z wiedzą!

Drugi plan: kurcze.. mało czasu, myślałem/-ałam, że ogarnę 6 egzaminów w jeden tydzień... :( Nie wyszło (błagalne wołanie: CZEMU???? DLACZEGO JA???). Z takim doświadczeniem spokojnie możemy wystartować do castingu do jednego z polsatowskich reality show. Doświadczenie w trudnych sprawach już jest!

Trzeci plan: szukamy rozwiązania! Nie zadajemy pytania CO, tylko JAK? Jak sprawić, żeby przez to wszystko przejść w miarę bezboleśnie i cieszyć się nadchodzącymi feriami? W odpowiedzi na to pytanie poszperałam trochę w internecie i w różnych życiowych doświadczeniach, i znalazłam parę podpowiedzi: 

na chybił-trafił – skreślamy odpowiedzi w dowolnej kolejności (dopuszczalne zakreślenie wszystkich odpowiedzi)

na rząd – czyli zakreślamy jeden typ odpowiedzi (same A, B C lub D, czy inne litery, bo wiadomo, że tylko w wersji optymistycznej odpowiedzi jest mniej niż 4 :P), licząc na to, że na pewno jakiś procent będzie prawidłowy

na siedzącego obok – zakreślamy to, co osoba obok, wierząc, że wie więcej od nas

na lizusa – kiedy podchodzimy wykładowcę w tak umiejętny sposób, że ten mimo wszystko podaje nam odpowiedzi

na Pandę  (znam taki przypadek, kiedy rzeczywiście to podziałało!) – Pan da, Pan da.. (podajemy dowolną ocenę w zależności od poczucia własnej wartości)



http://www.demoty.pl/

na przezornego – już przed egzaminem znane są nam odpowiedzi, dlatego w trakcie pisania bez stresu wpisujemy wszystko machinalnie

na upierdliwego – czyli (dość częsty przypadek) błagamy kogoś tak długo aż osiągniemy pożądany cel

na zakochanego – czyli zasiadanie obok osoby bezgranicznie w nas zakochanej, która zapatrzona jak w obraz podaje nam wszystko bez pytania

na emo – twarz pełna rozpaczy i bólu, czyli staramy się wziąć kogoś na litość

na trudną sytuację życiową - mile widziany gips bądź kule, łatwiej o wiarygodność(!)

Zawsze możemy spróbować tej najprostszej, nie wymagającej dużego zaangażowania:

na tabula rasę (pot. na debila) – wchodzimy na egzamin nie wiedząc nic, licząc na to, że tym razem (na pewno) się uda!

http://www.demotywatory.pl/

I oczywiście metody z wykorzystaniem nowoczesnej technologii. Akurat w tej dziedzinie znam kilku ekspertów, którzy swoimi umiejętnościami mogliby wspomóc niejedną akcję kontrwywiadu, a sam James Bond zawstydziłby się widząc bogactwo ich osobistych gadżetów!

GOOD LUCK!

Karolina


http://www.demotywatory.pl/


http://www.wrzuta.pl/




http://www.demotywatory.pl/


Źródło: http://www.nonsopedia.wikia.com/

wtorek, 15 stycznia 2013

Spotted - seriously?!



Jesteś w BUWie I nie potrafisz oderwać od kogoś wzroku? Wystarczy, że napiszesz o tym do administratorów spotted BUW, a oni to opublikują i to ANONIMOWO!!


Porozmawiajmy poważnie – o co właściwie chodzi?! „Nie..” – pomyślałam – „ten wirus chyba się dalej nie rozniesie”. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo się pomyliłam.

Minęło kilka dni (a może i 24 godziny) a już pojawiło się spotted SGH, spotted schodów na Lipową (???????????), spotted WZ UW, spotted Plac Zbawiciela, spotted KM … Powstanie jeszcze pewnie o wiele więcej ciekawych propozycji, bo jak wiadomo polska kreatywność nie zna granic.

Parafrazując post mojej koleżanki na facebooku „nie mam macbooka/iPhone'a/iPada - nie mogę iść do buwu. Kto mnie teraz poderwie?”. W BUWie nauka już dawno zeszła na drugi plan. A długie schody, ciągnące się od panów ochroniarzy aż po stanowiska wypożyczalni, są niczym te hiszpańskie, gdzie projektanci urządzają swoje pokazy mody. Zerówki? Modne kolorowe kalosze? Bluzy z oryginalnymi napisami? – masz szansę stać gwiazdą spotted – bo uwaga – ktoś mógł Cię wypatrzeć! 

Co dalej? Czy czujesz już blask sławy? Przypływ gotówki albo przynajmniej przystojnych adoratorów? Właśnie niekoniecznie … Spotted BUW stał się miejscem nie tylko nieśmiałego podrywu, ale też punktem rzeczy znalezionych (zgubione bransoletki oczywiście znanej firmy), przydatnych informacji dla oszczędnych studentów (piwo w rewersie jest za 6 zł) czy uwag dotyczących braku umiejętności poradzenia sobie z katarem (seksowne pociąganie nosem wyszło już dawno z mody).


Idąc do biblioteki – przede wszystkim przemyśl swój strój. Pamiętaj, że po zdjęciu płaszcza czy puchowej kurtki nie możesz rozczarować. Szalony kok na środku głowy? Jak najbardziej! Kolorowe spodnie? Jeszcze bardziej! Jak żołnierz szedł na wojnę wyposażano go w broń, teraz wystarczy iPad. Ktoś Ci wpadł w oko, napisz o tym, a skuteczność gwarantowana. Przeszkadza Ci czyjeś zachowania? Napisz o tym - na pewno się uciszy. Takich absurdów można znaleźć naprawdę mnóstwo. Ale w związku z tym, że i ja wychowałam się na bajkach Disneya czy filmie „Pamiętnik” wpisy o poszukiwaniu dziewczyny, która mignęła komuś między działem nauk politycznych wydają się naprawdę urocze. Może tym razem będziemy mieli do czynienia z HAPPY ENDEM?

Wracając z tej krainy szczęśliwości – takie wpisy są doskonałą rozrywką zwłaszcza dla ludzi nauki, którzy w buwie spędzają połowę swojego życia. Rozdział dłuży się niemiłosiernie? Zrób sobie przerwę, idź na krótki spacer, rzuć kilka pożądliwych spojrzeń albo przynajmniej ubierz się jak hipster – masz szansę stać się nową gwiazdą SPOTTED BUW i nie tylko. Bo teraz miłość można znaleźć nawet w kolejach mazowieckich czy na Placu Zbawiciela wystarczy po prostu o tym napisać!!

Justyna

piątek, 11 stycznia 2013

Piątek, tygodnia koniec i początek...

Źródło: www.temysli.pl



Trzeba przyznać, że w tym jednym zdaniu Liroy zawarł ponadczasową prawdę o sensie życia. Gdyż życie nasze dzieli się na dwie zasadnicze części: dzień powszedni i weekend. Każda z nich stanowi odrębny mikrokosmos, rządzący się innymi prawami, wypełniony innymi ludźmi i sprawiający, że sami  siebie nie poznajemy w osobie tej „dancing queen” wykonującej solówkę „Gangnam Style” na środku parkietu lub też macho bajerującego co ładniejsze dziewczyny obiecującym tekstem „zatańczymy? Nie pożałujesz...”

Przemiana z Dr Jekylla w Mr Hyda zaczyna się już w piątek po południu, zaraz po wyjściu z pracy/ zajęć. Chociaż bądźmy szczerzy... już od rana gryzie nas największy problem: W CO  SIĘ UBRAĆ?? Dziewczyny rozwiązują go najprzyjemniejszym, choć nie zawsze skutecznym sposobem: trzeba iść na zakupy!! Jeśli jednak w sklepie nie znajdziemy nic odpowiedniego ( a jak wiadomo, zawsze „nie ma niczego fajnego”), chwytamy się opcji nr 2: pożyczamy ciuchy od koleżanki/siostry (nie zawsze za jej wiedzą i zgodą). Gdy i to zawiedzie, pozostaje ostateczne wyjście: ubrać coś, co „wszyscy już widzieli” i „miałam to ostatnio”, ale tak naprawdę to tylko w tym wyglądamy dobrze, bo cała reszta naszej ledwo domykającej się szafy jest w sumie do niczego. Trzeba przyznać, że faceci ten punkt programu przechodzą mniej boleśnie: ubierają po prostu to, co jest czyste (choć czasami i to stanowi niemałe wyzwanie...)

Źródło: kwejk.pl
Gdy już jesteśmy gotowi, wyruszamy na BIFOR. W dobrym tonie jest „wprowadzić się w nastrój” jeszcze przed dotarciem do miejsca naszego przeznaczenia, czyli klubu właściwego. Nastrój ten dobrze jest osiągnąć możliwe niewielkim nakładem środków finansowych, dlatego albo pracujemy nad nim w mieszkaniu jednego z uczestników spotkania przy pomocy alkoholu z Biedronki, albo w miejscu, gdzie cena piwa nie przekracza 6 zł: wszelkie przekąski, zakąski, mety i galarety nadadzą się jak znalazł, gdyż są nie tylko tanie, ale i trendy. Jednak cechą charakterystyczną bifora jest to, iż bardzo często przekształca się on w imprezę właściwą, a dla niektórych i w jej koniec... Przecież zgromadzone przez wszystkich zapasy trzeba opróżnić, z pubu nie chce się ruszać, bo na dworze zimno a do klubu daleko, poza tym na pewno „jeszcze się nie rozkręciło...”

To podejście jest z gruntu niewłaściwe: otóż nigdy nie wejdziemy w dobrym momencie. Opcje są 2: albo naprawdę jeszcze sie nie rozkręciło  (ale zakładamy, że po naszym biforze dobiliśmy do klubu około północy – jeśli JESZCZE się nie rozkręciło, pogódźmy się z brutalną prawdą: lepiej już nie będzie) , albo trafiliśmy w samo oko imprezowego cyklonu, czyli: przed klubem tłum a przed drzwiami nadęty bramkarz, który wykonuje swoje zadanie z takim oddaniem, że śmiało mógłby zastąpić Przemysława Tytonia na Euro. Gdy po minimum półgodzinnym oczekiwaniu uda się nam wejść do środka, wydaje nam się, że trafiliśmy do raju.  Obraz, który ukazuje się naszym oczom, bardziej przypomina jednak „Sąd Ostateczny” Boscha: zbiór wszystkich dziwnych typów ludzkich, jakie tylko możemy sobie wyobrazić.   


Źródło: demotywatory.pl
Żeby nieco wzmocnić nadwątlony oczekiwaniem na wejście nastrój, idziemy do baru – wiemy, że ze względu na ceny nie będziemy go za często odwiedzać, ale na początek można zaszaleć. Stoimy więc z drinkiem w ręce i lustrujemy wzrokiem towarzystwo. Dziewczyny wypatrują księcia z bajki, który białego konia zostawił przed wejściem, co utrudnia nieco identyfikację, ale nadzieja i cel jest jeden: znaleźć super faceta nie tylko do potańczenia, ale i do życia. Chociaż wiemy, jak to jest ze znajomościami zawieranymi na imprezach, zawsze jednak wmawiamy sobie, że „tym razem będzie inaczej”, czyli tak się akurat złoży, że w naszym klubie pojawi się wolny i chętny Johnny Depp. Natomiast faceci chcą z reguły po prostu miło spędzić wieczór (a może i noc)... i tyle.  Może to właśnie ta podstawowa różnica  oczekiwań  powoduje, że rzadko kiedy obie strony są usatysfakcjonowane, i co najmniej jedna zastanawia się „o co mu/ jej chodziło? Czy ze mną coś jest nie tak?”

Szczera odpowiedź na to pytanie najczęściej brzmi: TAK. Jeśli:
1) prosisz ją do tańca słowami „Ale uprzedzam, że tańczę tylko tak jak na weselach”
2) całą godzinną rozmowę poświęcasz tematowi swojej pracy, zadając jej tylko 1 pytanie: „to jak sądzisz? Fajny projekt wymyśliłem, nie?”  
3) proponując jej drinka, rzucasz żartem: „Kolega doradził mi idealny sposób na wyrywanie lasek, ponoć zawsze działa - postawić dziewczynie drinka.”
4) okazuje się, że skończyłeś ten sam kierunek, który ona właśnie studiuje, więc postanawiasz wyjawić jej jak brutalne jest po nim życie opowieścią o długotrwałym bezrobociu i braku perspektyw, którego właśnie doświadczasz
5) po 5 minutach znajomości rzucasz z filuternym uśmiechem: „Zostawiłem telefon  w samochodzie. Pójdziesz go ze mną poszukać?”
6) zobaczyłeś dziewczynę, która ci się spodobała a nie wiesz jak zagadać, więc po prostu rzucasz się na nią „na jamochłona”
... z tej mąki chleba nie będzie. Tak naprawdę istnieje tylko jeden przepis na sukces: być sobą. Ale bez przesady.

Źródło: demotywatory.pl
 

 Mimo średniej podaży, popyt jest jednak duży, więc często i gęsto nawiązujemy różnego typu imprezowe znajomości. O 98% z nich wolałybyśmy zapomnieć, o 1% rzeczywiście nie pamiętamy z powodu, hm.. zbyt dobrego nastroju,  ale zawsze zostaje ten 1% szansy na to, że może akurat, może tym razem... A jak nie, to przecież za tydzień znowu jest piąteczek:) 

Źródło: demotywatory.pl
Daria

wtorek, 8 stycznia 2013

FOMO - czy mamy się czego bać?

http://myhumorspot.com/

Mija 12:00 a Ty nadal nie dostałeś/dostałaś żadnego sms-a, wiadomości/powiadomienia na facebooku ani nawet maila? Wszyscy świetnie się bawią na facebookowych zdjęciach, a Ciebie, mimo udanego weekendu, nie ma ani na jednym? Czujesz lęk, niepokój, swędzenie rąk i ból głowy? Zastanawiasz się czy to już koniec?
Jeżeli zauważyłeś/zauważyłaś te objawy u siebie wiedz, że coś się dzieje. Cierpisz na FOMO, czyli fear of missing out – strach, że coś przegapisz!

Nawet wyjście do kina rozpoczyna się zdaniem: To co? Oznaczamy się? Ale, ale! Co piszemy: kinowo-wystrzałowo czy wieczorny wypad?”. Na sam widok osób robiących sobie w kinie zdjęcie z ręki naprawdę odmawiam pacierz i modlę się za ich dusze. Film odchodzi na drugi plan, bo przecież dzięki usłudze 3G można z facebookiem połączyć się niemal wszędzie. A wiadomo? Może świat się zmienił, koleżanka rozstała z chłopakiem, ktoś utworzył nowe wydarzenie albo ZAMIEŚCIŁ COŚ NA TWOJEJ TABLICY a Ty JESZCZE o tym nie wiesz(??!!) ale hola, hola – nie można odpisać od razu. W dobrym takcie jest, aby odczekać z komentarzem (żeby nie wyszło, że całymi dniami siedzisz w Internecie!)

Kolejna sceneria – impreza - może nie porywa, ale też nie usypia. Jak najłatwiej ukryć to, że się źle bawisz? Chyba każde dziecko byłoby w stanie odpowiedzieć na to pytanie: udajesz, że piszesz/czytasz smsa. Ostatnio stało się to niemal normą. Takie czasy. Kiedyś po prostu wychodziło się z nieudanej imprezy, teraz trochę nie wypada, bo możesz zostać uznany za sztywniaka.

http://funny-pictures-blog.com/
Powoli zanikają normalne rozmowy. Po co dyskutować skoro cały dialog można oprzeć na wymianie emotikonów (niektóre komunikatory naprawdę są w tym bardzo kreatywne;])

Jednak najgorszą nowością ostatnich miesięcy jest zmiana jaką zafundował nam facebook. Ktoś WIDZI, że odczytano jego wiadomość. I w tym momencie do głowy przychodzi nam masa myśli: „ale czemu? Nie… nie miał/a czasu pewnie… specjalnie to zrobił/a…..ja tak nie robię!!”. Możemy mówić, że nas to nie obchodzi, nie interesuje i tak naprawdę mamy to gdzieś, ale po co oszukiwać samego siebie – TO BOLI.

Wydaje mi się, że nawet wykładowcy nie wierzą, że studenci przynoszący na zajęcia swoje laptopy czy iPady tak naprawdę tylko notują (już chyba nikt w to nie wierzy). Dopiero na wykładach wzmaga się aktywność użytkowników (szkoda, że w sieci, a nie na zajęciach ;P) a demotywatory czy kwejki wprost opanowują facebookowe tablice.

Myślisz co napisać na wallu? Nie martw się, nie jesteś sam. Ludzie prześcigają się w wymyślaniu co mądrzejszych i bardziej trafnych postów. Trzeba pokazać, że ma się dystans i zdolność zakończenia swojego wywodu odpowiednią puentą. A potem? Pozostaje nam już tylko czekać na morze lajków!

Żarty, żartami, ale problem jest coraz poważniejszy! Rada? Chyba najlepsza – wyłącz komórkę, zrezygnuj z pakietu internetowego i po prostu się zrelaksuj! Podobno właśnie wtedy gdy człowiek jest wypoczęty, jest najbardziej kreatywny!!


Justyna

niedziela, 6 stycznia 2013

Artyści wyklęci



Znacie kogoś, kto nie słyszał jeszcze największego hitu ostatnich tygodni „Ona tańczy dla mnie”? Istny fenomen i ponad 36 milionów odtworzeń na youtubie!

http://www.m.onet.pl/
Ogólnie sukces piosenek disco-polo nie powinien dziwić, zważając na to w jakich nakładach sprzedawały się płyty ich wykonawców w przeszłości. Bo niby nikt nie lubi, przecież to obciach i żenada, ale jakimś cudem wszystko się świetnie sprzedaje! Magia :) Michała Wiśniewskiego tez nikt nie lubił i nie słuchał. Raptem parę milionów ludzi kupiło płyty, piosenka „Powiedz” stała się niemal nieoficjalnym hymnem Polski  a „Keine Grenzen” prawie wygrało Eurowizję (nie żeby ten konkurs był wyznacznikiem jakiegoś poziomu muzycznego :P,  może kiedyś...  )

http://www.demotywatory.pl/
Ale podobno disco-polo się nie słucha tylko przy disco-polo się tańczy! I rzeczywiście ciężko się z tym nie zgodzić widząc radość na twarzach osób wbiegających na parkiet, kiedy z głośników rozbrzmiewają znajome rytmy. Do tego dochodzi też charakterystyczna choreografia zaczerpnięta prosto z najlepszych amerykańskich teledysków. Przy tym ruchy Michaela Jacksona czy jego sławny moonwalk to naprawdę śmieszne podrygiwanie. Prawdziwi królowie parkietu dopiero tutaj pokazują swoje oblicze :) Chociaż czasami warto jednak zejść im z drogi (jeśli przypadkowo nie chce się zostać okaleczonym), ale dla samej satysfakcji warto jednak stanąć z boku i popatrzeć. (jest na co!)

Dlaczego, skoro fenomen disco-polo od tak dawna się utrzymuje, albo inaczej, co jakiś czas następuje jego reaktywacja tak mało ludzi przyznaje się do jego słuchania? Trochę dziwne, bo niby czemu ktoś miałby wstydzić się tego co mu się podoba? Z drugiej strony wykonawcy disco-polo też gorsi czuć się nie powinni, w końcu każdy ma prawo do słuchania i tworzenia muzyki takiej, jaka mu w duszy gra :) a  później wykorzystania w pełni swoich 15 minut. Life.

Od disco-polo na pewno Polacy nie uciekną, bo to zawsze było, jest i będzie częścią naszej kultury. Czy to się komuś podoba czy nie.  Sama na walkę z wiatrakami się nie wybieram :)

Jak to powiedział Andy Warhol „W przyszłości każdy będzie sławny 15 minut”. Kto by nie skorzystał?


Karolina


A tutaj mamy przykłady na to, że obok niektórych zjawisk ciężko przejść obojętnie:



http://www.kwejk.pl/



http://www.kwejk.pl/



http://www.bebzol.com/