Skoro rozpoczęłyśmy temat edukacji, nie da się nie wspomnieć
o zdobywaniu ‘doświadczenia’, czy to w trakcie studiów, czy już po. Bo wiadomo,
że bez doświadczenia w szeroko pojętych branżach nie ma szans, tak mówią...
Każdy z nas jest jednak w stanie sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy
rzeczywiście tak jest. Moim zdaniem nie. Warto pomyśleć o czymś własnym na
przykład niż być zdanym na łaskę bądź niełaskę innych ;) Ale wracając do tematu
- walka o darmowe praktyki trwa, wyścig nabiera tempa, słyszałam historię osoby,
której na samym początku (o dziwo!) zaproponowano wynagrodzenie. Szczęście
jednak nie trwało długo, kiedy otrzymała informację, że zgłosił się ktoś, kto
zaproponował, że jest w stanie zrobić to za darmo. Dlatego zastanówmy się, kto
napędza ten wyścig szczurów? Sprawdza się powiedzenie, że wina leży pośrodku. Z
jednej strony pracodawcom jest to zdecydowanie na rękę – żyć nie umierać,
przyjdzie stażysta, zrobi to, za co zwykły pracownik musiałby dostać
wynagrodzenie, później odejdzie, ale przecież przyjdzie nowy i interes się
kręci. Z drugiej strony studenci sobie na to pozwalają, licząc, że dzięki temu
zyskają to sławne cenne doświadczenie i wpis do CV. Może i całkiem logiczna
wymiana, ale większość robi to nie z powodu tego, że chce działać w danej branży,
a jedynie dla samej możliwości oznaczenia się na fejsbuczku w niezwykle
ważnej instytucji bądź sprostania wymaganiom swoich rodziców. Może warto skupić
się na praktykach w biurach poselskich? Wiadomo, polityka = prestiż =
pieniądze. Myślenie z cyklu: „Jak ja tam pójdę i mnie zobaczą, to od razu zajmę
jego/jej miejsce, drżyjcie!” No cóż, jak to się mówi: „ Jak ja w siebie nie
uwierzę, to kto to zrobi za mnie?”
A jak wygląda rekrutacja? Przez ciernie do gwiazd! Rozsyłasz
CV wierząc, że ktoś to przeczyta, ok, udaje się, idziesz na rozmowę, i co?
Rekrutacja prawie jak na stanowisko głównego dyrektora czy przewodniczącego
Komisji Europejskiej, czyli musi być trudno, skomplikowanie i szczegółowo.
Ostatnio słyszałam kilka takich opowieści, przy których znany niektórym egzamin
z prawa gospodarczego UE to pikuś. „Proszę mi powiedzieć, w którym kwartale
Polska (….)?” Słucham? To pytanie do mnie? Odpowiadam. Pod koniec dostaję
informację, że na to stanowisko od dawna nikogo ‘nie zatrudniają’ bo nikt nie
spełnia ich wymagań ;) Aż boję się myśleć, jakie wymagania stawiane są osobom,
które nie pracują za darmo. Ale zapomniałam, przecież to PRESTIŻ! Powinniśmy
być wdzięczni, że w ogóle mieliśmy okazję zostać zaproszeni na rozmowę –
DZIĘKUJEMY ;)
Przychodzisz do swojego miejsca ‘pracy’, a tutaj większość
osób jakby z innego świata, nikt nie mówi, jeśli już to tylko kiedy chodzi o
wydawanie poleceń (widocznie pomieszczenia są małe i nie chcą zabierać tlenu
np.), głowa uniesiona do góry (przecież nie będę bratać się z ludem, a już na
pewno nie ze stażystą), czasami spojrzy przychylniejszym wzorkiem kiedy mamy z
czymś problem (wiadomo, to JA jestem niezastąpiony ;)) Dlatego zastanówmy się,
na czym polega fenomen tych darmowych praktyk? Jest to niezwykle fascynujące,
że na przestrzeni kilku lat w tak znaczącym stopniu to się przyjęło! W
większości zagranicznych firm praktyki są płatne, u nas jak chce się wyjechać
na placówkę zagraniczną to za wszystko trzeba zapłacić, bo to jest oczywiście
PRESTIŻ, więc na początku najlepiej na te praktyki ZAROBIĆ ;)
A czemu by nie spróbować swoich sił na jakiejś wielkiej
imprezie o zasięgu międzynarodowym? Świetna okazja nadarzyła się właśnie teraz!
W Warszawie zrobiło się zielono, a nasz basen narodowy zapełnił się
przedstawicielami z całego świata. Wiadomo… Polska znana jest z dobrego
jedzenia. Łatwe i bezproblemowe zarobienie pieniędzy? Właśnie – obsługa gości w
szeroko rozumianym bufecie. Na pierwszy rzut oka – zajęcie raczej mało
wymagające, w dobrej atmosferze i międzynarodowym towarzystwie. Czego chcieć
więcej?
Pierwszy dzień w pracy. Szkolenie jak na Polskę niezwykle
profesjonalne (całe 3 minuty) i wszystko
jasne. Dań do wyboru? Jakieś 100. Gości
do obsługi? 10 razy tyle. Tyle, że o tym kolega absolwent dowiaduje się dopiero
na miejscu w czasie pierwszego starcia (ciężko nazwać to pracą:]).
Miejsce starcia – BUFET. Godzina – PORANNA. Szkolenie – 3 MINUTY. Do obsługi – 30 OSÓB NA MINUTĘ. Szok, niedowierzanie? Nic z tych
rzeczy. Na to po prostu nie ma czasu, bo tłum już napiera ;] Towarzystwo
międzynarodowe ma wymagania. Dlatego też lista dań składała się z około 100
pozycji. Ceny? Jak na brak gwiazdki Michelin dość wysokie (Coca-Cola 3 euro,
herbata 2 euro, a cena za rybę sięgała nawet 100 zł). Powiedzmy, że dana osoba
dokonała wyboru dań, nałożyła na talerz to na co miała ochotę i co dalej? Prawdziwe
starcie odbyło się dopiero przy kasie, kiedy osoba po 3-minutowym szkoleniu
trzymając w ręku listę 100 dań miała określić, co właściwie na tym talerzu się
znajduje. Zapomniałam o najważniejszym – lista nie została opatrzona żadnymi
zdjęciami, a wybieranie wśród 5 rodzajów kurczaka mogło okazać się czymś
lepszym niż gra w monopol. Bo to co łączy te dwie zabawy to przede wszystkim
biznes. A jak wiadomo, biznes musi się opłacać, choć w tym przypadku
niekoniecznie przywołanym wcześniej absolwentom. Palcem po liście można było
jeździć do woli, gorzej gdy danie, które wydawało nam się kurczakiem okazało
się rybą za 100 zł. Wtedy różnicę zwracało się szanownemu klientowi z własnej
kieszeni. ;] I w tym momencie zamiast pionkiem kilka oczek do przodu nasz gracz
musi niestety zrobić parę kroków w tył i zamiast myśleć o zarobku stresować się
tym czy przypadkiem nie wyjdzie na zero J
Goście zagraniczni szybko poczuli, że gra świeczki nie jest warta i przerzucili się na stołowanie
w hotelowych …. pokojach, gdzie w gronie przedstawicieli ze swoich krajów mogli
delektować się potrawami z „polskich” półek takich jak Auchan czy Carrefour
Express;]
Kiedy nie
możemy znaleźć w miarę ambitnej (czytaj: siedzącej i przy komputerze) pracy ani
za pieniądze, ani też bez, pozostaje nam ostatnia deska ratunku: PRACA FIZYCZNA. Jej szczególnym podgatunkiem, którego popularność wśród polskich
studentów wzrasta z roku na rok, jest gastronomia. Dlaczego przyszli
menadżerowie, socjologowie, filologowie, ekonomiści itp. uznają za swój punkt
honoru poznać tą fascynującą branżę dosłownie od kuchni? Po pierwsze – jest to
szybki pieniądz niewymagający żadnych kwalifikacji (czyli akurat dla
humanisty). Po drugie – nasze wyobrażenia na temat zawodu kelnera/kucharza
wypaczyły amerykańskie filmy i seriale, w których praca w knajpie ukazywana
jest jako świetny okres w życiu, niezbędny element „prawdziwego” przejścia w
dorosłość, okazja do poznawania świetnych ludzi i wyrywania osobników płci
przeciwnej. Pełno jest pogaduszek, śmiechu, dobrego jedzenia na wyciągnięcie
ręki, ogólnie wygląda to wszystko jak dobra zabawa, za którą ci płacą – więc po
prostu CHCESZ to przeżyć i zobaczyć, jak to naprawdę jest.
I tu
zaczynają się gorzkie rozczarowania. Pierwszy szok przeżywasz, kiedy okazuje
się, że ta robota nie polega na ciągłych plotkach przy barze – musisz być cały
czas w ruchu. Menadżer restauracji, zachowujący się najczęściej jak poganiacz
niewolników, smaga cię swoim ostrym wzrokiem niczym batem w każdej chwili,
kiedy przestajesz biegać. Jeśli Twoja prędkość wynosi średnio 100 km/h, to jest
dobrze, w przeciwnym razie uzna, że się nudzisz, więc zaraz wymyśli dla ciebie
zadania dodatkowe: szorowanie fug między kafelkami na podłodze, dezynfekcję
wszystkich lodówek lub też odkurzanie półeczki wystawowej, na której spoczywa
100 butelek wina. Klienci patrzą co prawda nieco zdziwionym wzrokiem, kiedy zaczynasz
pracę ze żrącymi środkami chemicznymi nad ich obiadem, ale co tam – menadżer
musi widzieć, że praca wre! Dodajmy, że twój ruch musi trwać około kilkunastu
godzin, gdyż tyle wynosi czas pracy w polskiej knajpie. Właściciel najczęściej
uważa, że nie opłaca mu się dzielić dnia na dwie zmiany, dlatego kelner pracuje
od otwarcia do zamknięcia. Na pewno więc, myślisz sobie, taki pracownik ma
chociaż dłuższą przerwę, dobry obiad – w końcu pracuje w restauracji, więc
chociaż porządnie go wyżywią. Znowu błąd – siadanie w czasie pracy jest surowo
zabronione, budzi większe zgorszenie niż spożywanie alkoholu (co się zdarza i
jest akceptowalne). Aby nie kusić podstępnych kelnerów, w rejonie ich pracy: za
barem, na kuchni, na zapleczu – nie ma krzeseł. Wiadomo - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Desperaci usiłują umościć się na starych skrzynkach po coca – coli. Jest to
szczególnie komfortowe podczas spożywania posiłku: przygotowywanego na ogół z
towarów głęboko przetworzonych, mrożonych, tych, które nie schodzą lub ich
termin przydatności właśnie mija. Pierwszego dnia cieszysz się bardzo na widok
smażonego kurczaka z frytkami, lub też makaronu z serem i jajkiem – gdy po
tygodniu okazuje się, że to stałe menu, zaczynasz kupować sobie jogurty w
pobliskiej Żabce. Po dwóch tygodniach masz zgagę od ciągłego jedzenia w stresie
i pośpiechu (a nuż mój stolik wyjdzie, a koleżanka zgarnie napiwek? A może
właśnie wszedł ktoś nowy i czeka już 5 min na kartę? Albo w popielniczce tej
miłej pary pojawiły się dwa pety, menadżerka zauważy i uzna, że nie rozumiem
mojej pracy?)
Na szczęście
masz swoich współpracowników, z którymi możesz pogadać, wyżalić się,
ponarzekać, że twoje stopy spuchły już tak, że nie mieścisz się w buty
ortopedyczne własnej babci, a panu spod czwórki podałeś zły rodzaj wina.
Pamiętaj jednak, że wszystko co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie: w
gastronomii nie ma przyjaciół, trwa ciągła rywalizacja. Spekulowanie, kto za
chwilę wyleci, stanowi rozrywkę zbliżoną do hazardu: są przyjmowane zakłady, są
emocje. Czy nowa, bo jest nowa, czy też ta, co pracuje już 2 lata, bo zbyt pewnie się poczuła i coś
zaczyna przebąkiwać o umowie o pracę? Kiedy zazdrosna koleżanka zobaczy, jak
kolega miło się do ciebie uśmiechnął, zacznie rozpuszczać plotki, że molestował
cię seksualnie. Kiedy starsza stażem kelnerka usłyszy, że ktoś cię pochwalił,
nie ciesz się – czeka cię parę godzin kary na zmywaku. Kiedy chciałaś być miła
i dałaś staruszce trochę mleka do kawy – czemu jej za to nie skasowałaś? Kiedy
masz do czynienia z roszczeniowym chamem, który żąda wina za darmo – leć szybko
mu przynieś, bo to stały klient!
Do pracy
motywuje Cię jednak wizja 100 – 200 zł, które dostaniesz do ręki na koniec
ciężkiego dnia pracy (stawka godzinowa + napiwki). Niestety, okazuje się, że
napiwki dzielone są między wszystkich po równo, do tego kuchnia bierze 10%,
menadżerowie tyle samo. Resztą dzielisz się z nadętą koleżanką, kolegą z
zespołem Aspergera i dziewczyną o IQ...
powiedzmy eufemistycznie, zbliżonym do Dody. Podliczasz sobie w głowie,
ile byś zarobiła, gdyby wszystkie twoje napiwki rzeczywiście przypadały tobie,
i wychodzi ci, że jakieś 2 – 3 razy więcej. Ale nie martw się, jest realna
szansa, że wkrótce ta katorga się skończy. W końcu w twojej umowie – zlecenie
jest zapis, że pracodawca może wyrzucić cię z dnia na dzień, bez okresu
wypowiedzenia. Także głowa do góry! :)
Justyna&Karolina&Daria
Ja wychodzę z założenia, że praca z definicji powinna być płatna, a praktyki to też forma pracy. Zasada prosta, do tej pory zawsze udawalo mi się ją realizować. Jeszcze żyję i mam się całkiem dobrze :)
OdpowiedzUsuń