piątek, 22 listopada 2013

Rynek (bez) pracy

      Skoro rozpoczęłyśmy temat edukacji, nie da się nie wspomnieć o zdobywaniu ‘doświadczenia’, czy to w trakcie studiów, czy już po. Bo wiadomo, że bez doświadczenia w szeroko pojętych branżach nie ma szans, tak mówią... Każdy z nas jest jednak w stanie sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście tak jest. Moim zdaniem nie. Warto pomyśleć o czymś własnym na przykład niż być zdanym na łaskę bądź niełaskę innych ;) Ale wracając do tematu - walka o darmowe praktyki trwa, wyścig nabiera tempa, słyszałam historię osoby, której na samym początku (o dziwo!) zaproponowano wynagrodzenie. Szczęście jednak nie trwało długo, kiedy otrzymała informację, że zgłosił się ktoś, kto zaproponował, że jest w stanie zrobić to za darmo. Dlatego zastanówmy się, kto napędza ten wyścig szczurów? Sprawdza się powiedzenie, że wina leży pośrodku. Z jednej strony pracodawcom jest to zdecydowanie na rękę – żyć nie umierać, przyjdzie stażysta, zrobi to, za co zwykły pracownik musiałby dostać wynagrodzenie, później odejdzie, ale przecież przyjdzie nowy i interes się kręci. Z drugiej strony studenci sobie na to pozwalają, licząc, że dzięki temu zyskają to sławne cenne doświadczenie i wpis do CV. Może i całkiem logiczna wymiana, ale większość robi to nie z powodu tego, że chce działać w danej branży, a jedynie dla samej możliwości oznaczenia się na fejsbuczku w niezwykle ważnej instytucji bądź sprostania wymaganiom swoich rodziców. Może warto skupić się na praktykach w biurach poselskich? Wiadomo, polityka = prestiż = pieniądze. Myślenie z cyklu: „Jak ja tam pójdę i mnie zobaczą, to od razu zajmę jego/jej miejsce, drżyjcie!” No cóż, jak to się mówi: „ Jak ja w siebie nie uwierzę, to kto to zrobi za mnie?”
      A jak wygląda rekrutacja? Przez ciernie do gwiazd! Rozsyłasz CV wierząc, że ktoś to przeczyta, ok, udaje się, idziesz na rozmowę, i co? Rekrutacja prawie jak na stanowisko głównego dyrektora czy przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli musi być trudno, skomplikowanie i szczegółowo. Ostatnio słyszałam kilka takich opowieści, przy których znany niektórym egzamin z prawa gospodarczego UE to pikuś. „Proszę mi powiedzieć, w którym kwartale Polska (….)?” Słucham? To pytanie do mnie? Odpowiadam. Pod koniec dostaję informację, że na to stanowisko od dawna nikogo ‘nie zatrudniają’ bo nikt nie spełnia ich wymagań ;) Aż boję się myśleć, jakie wymagania stawiane są osobom, które nie pracują za darmo. Ale zapomniałam, przecież to PRESTIŻ! Powinniśmy być wdzięczni, że w ogóle mieliśmy okazję zostać zaproszeni na rozmowę – DZIĘKUJEMY ;)
Przychodzisz do swojego miejsca ‘pracy’, a tutaj większość osób jakby z innego świata, nikt nie mówi, jeśli już to tylko kiedy chodzi o wydawanie poleceń (widocznie pomieszczenia są małe i nie chcą zabierać tlenu np.), głowa uniesiona do góry (przecież nie będę bratać się z ludem, a już na pewno nie ze stażystą), czasami spojrzy przychylniejszym wzorkiem kiedy mamy z czymś problem (wiadomo, to JA jestem niezastąpiony ;)) Dlatego zastanówmy się, na czym polega fenomen tych darmowych praktyk? Jest to niezwykle fascynujące, że na przestrzeni kilku lat w tak znaczącym stopniu to się przyjęło! W większości zagranicznych firm praktyki są płatne, u nas jak chce się wyjechać na placówkę zagraniczną to za wszystko trzeba zapłacić, bo to jest oczywiście PRESTIŻ, więc na początku najlepiej na te praktyki ZAROBIĆ ;) 
       A czemu by nie spróbować swoich sił na jakiejś wielkiej imprezie o zasięgu międzynarodowym? Świetna okazja nadarzyła się właśnie teraz! W Warszawie zrobiło się zielono, a nasz basen narodowy zapełnił się przedstawicielami z całego świata. Wiadomo… Polska znana jest z dobrego jedzenia. Łatwe i bezproblemowe zarobienie pieniędzy? Właśnie – obsługa gości w szeroko rozumianym bufecie. Na pierwszy rzut oka – zajęcie raczej mało wymagające, w dobrej atmosferze i międzynarodowym towarzystwie. Czego chcieć więcej? 
      Pierwszy dzień w pracy. Szkolenie jak na Polskę niezwykle profesjonalne (całe 3 minuty) i  wszystko jasne. Dań do wyboru? Jakieś 100.  Gości do obsługi? 10 razy tyle. Tyle, że o tym kolega absolwent dowiaduje się dopiero na miejscu w czasie pierwszego starcia (ciężko nazwać to pracą:]).
Miejsce starcia – BUFET. Godzina – PORANNA. Szkolenie – 3 MINUTY. Do obsługi – 30 OSÓB NA MINUTĘ. Szok, niedowierzanie? Nic z tych rzeczy. Na to po prostu nie ma czasu, bo tłum już napiera ;] Towarzystwo międzynarodowe ma wymagania. Dlatego też lista dań składała się z około 100 pozycji. Ceny? Jak na brak gwiazdki Michelin dość wysokie (Coca-Cola 3 euro, herbata 2 euro, a cena za rybę sięgała nawet 100 zł). Powiedzmy, że dana osoba dokonała wyboru dań, nałożyła na talerz to na co miała ochotę i co dalej? Prawdziwe starcie odbyło się dopiero przy kasie, kiedy osoba po 3-minutowym szkoleniu trzymając w ręku listę 100 dań miała określić, co właściwie na tym talerzu się znajduje. Zapomniałam o najważniejszym – lista nie została opatrzona żadnymi zdjęciami, a wybieranie wśród 5 rodzajów kurczaka mogło okazać się czymś lepszym niż gra w monopol. Bo to co łączy te dwie zabawy to przede wszystkim biznes. A jak wiadomo, biznes musi się opłacać, choć w tym przypadku niekoniecznie przywołanym wcześniej absolwentom. Palcem po liście można było jeździć do woli, gorzej gdy danie, które wydawało nam się kurczakiem okazało się rybą za 100 zł. Wtedy różnicę zwracało się szanownemu klientowi z własnej kieszeni. ;] I w tym momencie zamiast pionkiem kilka oczek do przodu nasz gracz musi niestety zrobić parę kroków w tył i zamiast myśleć o zarobku stresować się tym czy przypadkiem nie wyjdzie na zero J
        Goście zagraniczni szybko poczuli, że gra świeczki  nie jest warta i przerzucili się na stołowanie w hotelowych …. pokojach, gdzie w gronie przedstawicieli ze swoich krajów mogli delektować się potrawami z „polskich” półek takich jak Auchan czy Carrefour Express;]
Kiedy nie możemy znaleźć w miarę ambitnej (czytaj: siedzącej i przy komputerze) pracy ani za pieniądze, ani też bez, pozostaje nam ostatnia deska ratunku: PRACA FIZYCZNA. Jej szczególnym podgatunkiem, którego popularność wśród polskich studentów wzrasta z roku na rok, jest gastronomia. Dlaczego przyszli menadżerowie, socjologowie, filologowie, ekonomiści itp. uznają za swój punkt honoru poznać tą fascynującą branżę dosłownie od kuchni? Po pierwsze – jest to szybki pieniądz niewymagający żadnych kwalifikacji (czyli akurat dla humanisty). Po drugie – nasze wyobrażenia na temat zawodu kelnera/kucharza wypaczyły amerykańskie filmy i seriale, w których praca w knajpie ukazywana jest jako świetny okres w życiu, niezbędny element „prawdziwego” przejścia w dorosłość, okazja do poznawania świetnych ludzi i wyrywania osobników płci przeciwnej. Pełno jest pogaduszek, śmiechu, dobrego jedzenia na wyciągnięcie ręki, ogólnie wygląda to wszystko jak dobra zabawa, za którą ci płacą – więc po prostu CHCESZ to przeżyć i zobaczyć, jak to naprawdę jest.
I tu zaczynają się gorzkie rozczarowania. Pierwszy szok przeżywasz, kiedy okazuje się, że ta robota nie polega na ciągłych plotkach przy barze – musisz być cały czas w ruchu. Menadżer restauracji, zachowujący się najczęściej jak poganiacz niewolników, smaga cię swoim ostrym wzrokiem niczym batem w każdej chwili, kiedy przestajesz biegać. Jeśli Twoja prędkość wynosi średnio 100 km/h, to jest dobrze, w przeciwnym razie uzna, że się nudzisz, więc zaraz wymyśli dla ciebie zadania dodatkowe: szorowanie fug między kafelkami na podłodze, dezynfekcję wszystkich lodówek lub też odkurzanie półeczki wystawowej, na której spoczywa 100 butelek wina. Klienci patrzą co prawda nieco zdziwionym wzrokiem, kiedy zaczynasz pracę ze żrącymi środkami chemicznymi nad ich obiadem, ale co tam – menadżer musi widzieć, że praca wre! Dodajmy, że twój ruch musi trwać około kilkunastu godzin, gdyż tyle wynosi czas pracy w polskiej knajpie. Właściciel najczęściej uważa, że nie opłaca mu się dzielić dnia na dwie zmiany, dlatego kelner pracuje od otwarcia do zamknięcia. Na pewno więc, myślisz sobie, taki pracownik ma chociaż dłuższą przerwę, dobry obiad – w końcu pracuje w restauracji, więc chociaż porządnie go wyżywią. Znowu błąd – siadanie w czasie pracy jest surowo zabronione, budzi większe zgorszenie niż spożywanie alkoholu (co się zdarza i jest akceptowalne). Aby nie kusić podstępnych kelnerów, w rejonie ich pracy: za barem, na kuchni, na zapleczu – nie ma krzeseł. Wiadomo  - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Desperaci usiłują umościć się na starych skrzynkach po coca – coli. Jest to szczególnie komfortowe podczas spożywania posiłku: przygotowywanego na ogół z towarów głęboko przetworzonych, mrożonych, tych, które nie schodzą lub ich termin przydatności właśnie mija. Pierwszego dnia cieszysz się bardzo na widok smażonego kurczaka z frytkami, lub też makaronu z serem i jajkiem – gdy po tygodniu okazuje się, że to stałe menu, zaczynasz kupować sobie jogurty w pobliskiej Żabce. Po dwóch tygodniach masz zgagę od ciągłego jedzenia w stresie i pośpiechu (a nuż mój stolik wyjdzie, a koleżanka zgarnie napiwek? A może właśnie wszedł ktoś nowy i czeka już 5 min na kartę? Albo w popielniczce tej miłej pary pojawiły się dwa pety, menadżerka zauważy i uzna, że nie rozumiem mojej pracy?)
Na szczęście masz swoich współpracowników, z którymi możesz pogadać, wyżalić się, ponarzekać, że twoje stopy spuchły już tak, że nie mieścisz się w buty ortopedyczne własnej babci, a panu spod czwórki podałeś zły rodzaj wina. Pamiętaj jednak, że wszystko co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie: w gastronomii nie ma przyjaciół, trwa ciągła rywalizacja. Spekulowanie, kto za chwilę wyleci, stanowi rozrywkę zbliżoną do hazardu: są przyjmowane zakłady, są emocje. Czy nowa, bo jest nowa, czy też ta, co pracuje już 2  lata, bo zbyt pewnie się poczuła i coś zaczyna przebąkiwać o umowie o pracę? Kiedy zazdrosna koleżanka zobaczy, jak kolega miło się do ciebie uśmiechnął, zacznie rozpuszczać plotki, że molestował cię seksualnie. Kiedy starsza stażem kelnerka usłyszy, że ktoś cię pochwalił, nie ciesz się – czeka cię parę godzin kary na zmywaku. Kiedy chciałaś być miła i dałaś staruszce trochę mleka do kawy – czemu jej za to nie skasowałaś? Kiedy masz do czynienia z roszczeniowym chamem, który żąda wina za darmo – leć szybko mu przynieś, bo to stały klient!
Do pracy motywuje Cię jednak wizja 100 – 200 zł, które dostaniesz do ręki na koniec ciężkiego dnia pracy (stawka godzinowa + napiwki). Niestety, okazuje się, że napiwki dzielone są między wszystkich po równo, do tego kuchnia bierze 10%, menadżerowie tyle samo. Resztą dzielisz się z nadętą koleżanką, kolegą z zespołem Aspergera i dziewczyną o IQ...  powiedzmy eufemistycznie, zbliżonym do Dody. Podliczasz sobie w głowie, ile byś zarobiła, gdyby wszystkie twoje napiwki rzeczywiście przypadały tobie, i wychodzi ci, że jakieś 2 – 3 razy więcej. Ale nie martw się, jest realna szansa, że wkrótce ta katorga się skończy. W końcu w twojej umowie – zlecenie jest zapis, że pracodawca może wyrzucić cię z dnia na dzień, bez okresu wypowiedzenia. Także głowa do góry! :)

Justyna&Karolina&Daria

1 komentarz:

  1. Ja wychodzę z założenia, że praca z definicji powinna być płatna, a praktyki to też forma pracy. Zasada prosta, do tej pory zawsze udawalo mi się ją realizować. Jeszcze żyję i mam się całkiem dobrze :)

    OdpowiedzUsuń