sobota, 30 listopada 2013

12 postulatów zmian na WDINP UW

Pora na zmiany w edukacji wyższej!

Tak jak zapowiedziałyśmy dzisiaj w "Pytaniu na Śniadanie", przygotowałyśmy kilkanaście konkretnych propozycji, dzięki którym - naszym zdaniem - studia humanistyczne zyskałyby wymiar praktyczny, zaczęły odpowiadać na potrzeby rynku pracy (czy raczej w ogóle zauważyły jego istnienie;) i wyposażyły absolwentów w konkretne umiejętności.

Jak oceniacie nasze postulaty? Które podobają się Wam najbardziej? Czy są takie, które byście skreślili? I co jeszcze dopisalibyście do naszej listy? Czekamy na Wasze propozycje! Naszym artykułem z zeszłego tygodnia rozpoczęłyśmy debatę o edukacji, zachęcone dużym zainteresowaniem chcemy ją teraz kontynuować.

Stwórzmy wspólnie listę zmian, dzięki którym studia humanistyczne przemienią się wreszcie z pogardzanego Kopciuszka w piękną księżniczkę, i wzbudzą prawdziwą miłość może nie księcia z bajki, ale każdego studenta, który się na nie zdecydował ;)



NASZE POSTULATY DOTYCZĄCE KWESTII PROGRAMOWYCH NA WYDZIALE DZIENNIKARSTWA I NAUK POLITYCZNYCH UW


1) odejście od encyklopedycznej wiedzy – od studentów powinno wymagać się czegoś więcej niż tylko znajomości dat i nazwisk, suchych faktów, które szybko ulegają zmianie i które łatwo można w każdej chwili sprawdzić. Ważne jest położenie nacisku na umiejętność zastosowania wiedzy w praktyce; praca z książkami, tekstami, Internetem, powinna służyć rozbudzaniu kreatywności,  rozwiązywaniu konkretnych problemów, formułowaniu własnych opinii, podejścia krytycznego. Opanowanie wiedzy książkowej nie może być końcem, ale początkiem procesu dydaktycznego. Należy uczyć myślenia przyczynowo - skutkowego.

2) uniwersytet powinien przynajmniej raz w roku dać studentom możliwość (szczególnie na takich kierunkach jak stosunki międzynarodowe czy europeistyka) wyjazdu do którejś z instytucji europejskich czy organizacji międzynarodowych, by poznać jej funkcjonowanie od środka. Uniwersytet powinien wygospodarować odpowiednie środki na ten cel  i np.: dla najlepszych studentów taki wyjazd powinien być nieodpłatny. Motywowałoby to wszystkich do zwiększonego wysiłku.

3) należy organizować więcej spotkań z politykami, dyplomatami, konsulami czy innymi przedstawicielami życia politycznego i społecznego – przynajmniej raz w miesiącu. Studenci politologii powinni mieć otwarty wstęp do Sejmu, tak jak studenci historii sztuki mają do muzeów. W czasie toku studiów politologicznych (zarówno licencjackich, jak i magisterskich) należy zaliczyć przynajmniej 1 – miesięczny staż w którejś z partii politycznych/biur poselskich. Konkretna część (np. 1/3)  zajęć powinna mieć charakter uczestnictwa w życiu społeczno – politycznym, np. na przedmiocie „samorząd terytorialny” byłoby to pójście na obrady Rady Gminy/Dzielnicy/Miasta, na marketingu politycznym: wybieranie się na happeningi, konferencje prasowe, eventy, na innych zajęciach uczestnictwo w debatach i konferencjach tematycznych (lub ich organizacja). Na stosunkach międzynarodowych: aktywna współpraca z ambasadami i przedstawicielstwami instytucji europejskich w Polsce, odwiedzanie ich siedzib, rozmowy z pracownikami.
     
4) obowiązkowo co najmniej połowa zajęć ćwiczeniowych/konwersatoriów powinna być poświęcona żywej dyskusji na zadany wcześniej temat. Druga połowa na pracę w dużych grupach, liczących co najmniej 4 osoby. Praca w grupach odbywałaby się na zajęciach, nie zaś w domu, gdzie można „zwalić” wszystko na 1 osobę lub robić wszystko byle jak na ostatnią chwilę. Wykładowca zapewniałby niezbędne do pracy materiały dydaktyczne lub prosił wcześniej o ich przyniesienie/przeczytanie, i dopiero na zajęciach wyznaczał konkretne zadanie, na realizację którego grupa ma np. godzinę.

5) część testów/ egzaminów końcowych powinna być przeprowadzana zbiorowo, w grupach. Uświadomiłoby to studentom, że warunkiem powodzenia wspólnych przedsięwzięć jest zaufanie i solidarność, co przyda się w późniejszym życiu zawodowym.

6) na stosunkach międzynarodowych 1/3 zajęć powinna odbywać się w języku angielskim. Dodatkowo na studiach magisterskich dla 30% najlepszych studentów możliwość bezpłatnej nauki drugiego wybranego przez  siebie języka obcego. 

7) staże i praktyki – punkty ECTS powinny być przyznawane tylko częściowo za udział w wykładach/ zajęciach, częściowo zaś za praktyki. Im więcej godzin praktyk zaliczy dany student, tym więcej punktów może zdobyć (do pewnego poziomu, oczywiście, żeby nie zastąpiły one całkowicie zajęć). Nie liczy się tylko ilość, ale i jakość: praktyki musiałyby być ściśle związane ze studiowanym kierunkiem, np. student politologii za praktyki w firmie budowlanej nie dostawałby punktów. Propozycja: maksymalnie można uzyskać 1/3 wymaganych na dany rok punktów ECTS właśnie za praktyki. Kto ich nie zdobędzie, musi chodzić na więcej zajęć teoretycznych. Motywowałoby to studentów. Obowiązek corocznego rozliczania się z odbytych staży i praktyk (na magisterce tego nie ma). Postulujemy też całkowite zniesienie bezpłatnych staży i praktyk, wprowadzenie obowiązku zapłaty za pracę studenta. Dobrym pomysłem byłoby wprowadzenie nowego rodzaju studenckiej umowy cywilno – prawnej, która regulowałaby stosunki pracy i ustaliła minimalną kwotę godzinową/ dniówkę/miesięczną pensję, wypłacaną studentowi.  

8) na wszystkich kierunkach humanistycznych wprowadzenie przedmiotu „Budowanie i rozwój kariery” (1 rok na licencjacie, 1 rok na magisterce) na którym zostałyby przedstawione wszystkie drogi zawodowe możliwe po danym kierunku, wymagania, jakie trzeba spełnić, aby podążać daną drogą, oraz realia danej pracy. Organizowano by spotkania z przedstawicielami konkretnych branż, pracownikami, pracodawcami, absolwentami danych kierunków, którzy opowiadaliby o swoich doświadczeniach.

9) powinien pojawić się przedmiot „umiejętność przemówień publicznych”. Swobodne wypowiadanie się przed szerszą publicznością jest bardzo cenną umiejętnością dla humanistów.

10) w ramach dostępnych punktów ECTS nie powinno być z góry narzuconych przedmiotów. Powinno się wybierać je samemu z pewnej puli przedmiotów, określonej w ramach każdego kierunku (pod kątem tych, które studenta najbardziej interesują).

11) warto pomyśleć nad zmniejszeniem liczby przedmiotów ogólnouniwersyteckich OGUN i zostawieniem tych, które studentów rzeczywiście interesują. Zrobić ankietę wśród studentów, jaką tematyką przedmiotów byliby zainteresowani.

12) ankiety ewaluacyjne – nijak sprawdzają jakość prowadzonych zajęć (pytania typu: czy sylabus jest zgodny z tematyką zajęć, czy wykładowca był obecny na więcej niż połowie zajęć lub czy sala jest przystosowana do zajęć w żaden sposób nie wpływają na poprawę prowadzonych zajęć).

Daria, Karolina i Justyna


Po programie!



I po programie! Jesteśmy zadowolone!  Nie udało nam się powiedzieć wszystkiego, choć przygotowałyśmy co najmniej kilkanaście propozycji zmian! Na szczęście nasze postulaty przekazałyśmy do rąk własnych przedstawiciela UW, dr Łukasza Przybysza, któremu dziękujemy za umiejętność rozmowy ze studentami, a w szczególności za gorącą dyskusję w kuluarach! Oby więcej takich pozytywnych osób! ;)







piątek, 29 listopada 2013

Jutro DISS w TVP2!

Reprezentacja DISS przygotowuje się do dyskusji przy śniadaniu (przyjemne z pożytecznym;])
Będziemy jutro rozmawiać o poziomie edukacji wyższej w "Pytaniu na Śniadanie".
Do zobaczenia o 8.30 w TVP2;))



wtorek, 26 listopada 2013

MY SŁOWIANIE, DONATANIE!


Po krótkim wstępie do teledysku człowiek, wie czego może się spodziewać. Ja swoją lekcję odrobiłam: poczucie humoru MAM, DYSTANS również, ciśnienie raczej w normie, a uwiąd starczy mi nie grozi. Dobra. Wchodzę! A raczej oglądam!

„NAGOŚĆ”, „OBRAZA”, „PORNOGRAFIA”

www.eska.pl
Uwaga! W Internecie podnosi się wrzawa: „cycki, cycki, cycki, wszędzie cycki!”, „nagość”, „obraza”, „pornografia” = w dwóch słowach: DZIEJE SIĘ. Nie nazwałabym tego nagością, a raczej prezentowaniem odsłoniętych części ciała. Teledysk ma przyciągać uwagę widza – powodować, że z jakiegoś powodu ludzie będą do niego powracać. Nazywając teledysk Donatana kontrowersyjnym, ciężko nie odwołać się do tego, co obecnie dzieje się w amerykańskich wideoklipach. Teledysk Miley Cyrus do piosenki „Wrecking ball”, w którym huśta się na kuli (całkowicie naga) i w bardzo prowokujący sposób liże młotek, wywołał ogromną dyskusję na całym świecie na temat tego, jak daleko są w stanie posunąć się współcześni artyści w celu zainteresowania publiczności swoją „twórczością”. Określanie Donatana mianem kontrowersyjnego artysty wydaje  się w tym przypadku przesadą, choć być może jak na polskie warunki udało mu się wywołać mały „skandal”.



DONATAN ROBI TO „NA SERIO?”

Cleo – niezwykle uzdolniona wokalistka - jest motorem napędowym całej piosenki, która jest naprawdę dobra! Ludowość, wieś, ubijanie masła (czy to naprawdę takie dziwne?) w połączeniu z dość ironicznym tekstem łamiącym stereotypy naprawdę nawet przez chwilę nie pozwala pomyśleć, że Donatan robi to wszystko „na serio”. Czy gdyby tak było, to zalecałby konsultację z lekarzem lub farmaceutą? To tak, jak opowiadając żart, ostrzegać: „uwaga, a teraz będzie śmiesznie”. Czy mamy się czego wstydzić?

www.piotrsmolenski.pl

SŁOWIAŃSKA KREW

Donatan znalazł świetny sposób na ludowość i konsekwentnie go wykorzystuje w swoich utworach. Słowiańskiej krwi nie można się wstydzić, a dziewczyn o słowiańskiej urodzie tym bardziej. Charakterystyczne ludowe brzmienia w połączeniu z dość odważnym teledyskiem sprawiły, że Donatanowi udało się wywołać dyskusję i zdobyć to, o co wielu artystów w Polsce walczy – żywe zainteresowanie odbiorców. Nic dziwnego, że teledysk na youtubie ma już prawie 20 milionów odsłon!

Dlatego Donatanie! Jak najbardziej – idź tą drogą!

J.

piątek, 22 listopada 2013

Rynek (bez) pracy

      Skoro rozpoczęłyśmy temat edukacji, nie da się nie wspomnieć o zdobywaniu ‘doświadczenia’, czy to w trakcie studiów, czy już po. Bo wiadomo, że bez doświadczenia w szeroko pojętych branżach nie ma szans, tak mówią... Każdy z nas jest jednak w stanie sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście tak jest. Moim zdaniem nie. Warto pomyśleć o czymś własnym na przykład niż być zdanym na łaskę bądź niełaskę innych ;) Ale wracając do tematu - walka o darmowe praktyki trwa, wyścig nabiera tempa, słyszałam historię osoby, której na samym początku (o dziwo!) zaproponowano wynagrodzenie. Szczęście jednak nie trwało długo, kiedy otrzymała informację, że zgłosił się ktoś, kto zaproponował, że jest w stanie zrobić to za darmo. Dlatego zastanówmy się, kto napędza ten wyścig szczurów? Sprawdza się powiedzenie, że wina leży pośrodku. Z jednej strony pracodawcom jest to zdecydowanie na rękę – żyć nie umierać, przyjdzie stażysta, zrobi to, za co zwykły pracownik musiałby dostać wynagrodzenie, później odejdzie, ale przecież przyjdzie nowy i interes się kręci. Z drugiej strony studenci sobie na to pozwalają, licząc, że dzięki temu zyskają to sławne cenne doświadczenie i wpis do CV. Może i całkiem logiczna wymiana, ale większość robi to nie z powodu tego, że chce działać w danej branży, a jedynie dla samej możliwości oznaczenia się na fejsbuczku w niezwykle ważnej instytucji bądź sprostania wymaganiom swoich rodziców. Może warto skupić się na praktykach w biurach poselskich? Wiadomo, polityka = prestiż = pieniądze. Myślenie z cyklu: „Jak ja tam pójdę i mnie zobaczą, to od razu zajmę jego/jej miejsce, drżyjcie!” No cóż, jak to się mówi: „ Jak ja w siebie nie uwierzę, to kto to zrobi za mnie?”
      A jak wygląda rekrutacja? Przez ciernie do gwiazd! Rozsyłasz CV wierząc, że ktoś to przeczyta, ok, udaje się, idziesz na rozmowę, i co? Rekrutacja prawie jak na stanowisko głównego dyrektora czy przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli musi być trudno, skomplikowanie i szczegółowo. Ostatnio słyszałam kilka takich opowieści, przy których znany niektórym egzamin z prawa gospodarczego UE to pikuś. „Proszę mi powiedzieć, w którym kwartale Polska (….)?” Słucham? To pytanie do mnie? Odpowiadam. Pod koniec dostaję informację, że na to stanowisko od dawna nikogo ‘nie zatrudniają’ bo nikt nie spełnia ich wymagań ;) Aż boję się myśleć, jakie wymagania stawiane są osobom, które nie pracują za darmo. Ale zapomniałam, przecież to PRESTIŻ! Powinniśmy być wdzięczni, że w ogóle mieliśmy okazję zostać zaproszeni na rozmowę – DZIĘKUJEMY ;)
Przychodzisz do swojego miejsca ‘pracy’, a tutaj większość osób jakby z innego świata, nikt nie mówi, jeśli już to tylko kiedy chodzi o wydawanie poleceń (widocznie pomieszczenia są małe i nie chcą zabierać tlenu np.), głowa uniesiona do góry (przecież nie będę bratać się z ludem, a już na pewno nie ze stażystą), czasami spojrzy przychylniejszym wzorkiem kiedy mamy z czymś problem (wiadomo, to JA jestem niezastąpiony ;)) Dlatego zastanówmy się, na czym polega fenomen tych darmowych praktyk? Jest to niezwykle fascynujące, że na przestrzeni kilku lat w tak znaczącym stopniu to się przyjęło! W większości zagranicznych firm praktyki są płatne, u nas jak chce się wyjechać na placówkę zagraniczną to za wszystko trzeba zapłacić, bo to jest oczywiście PRESTIŻ, więc na początku najlepiej na te praktyki ZAROBIĆ ;) 
       A czemu by nie spróbować swoich sił na jakiejś wielkiej imprezie o zasięgu międzynarodowym? Świetna okazja nadarzyła się właśnie teraz! W Warszawie zrobiło się zielono, a nasz basen narodowy zapełnił się przedstawicielami z całego świata. Wiadomo… Polska znana jest z dobrego jedzenia. Łatwe i bezproblemowe zarobienie pieniędzy? Właśnie – obsługa gości w szeroko rozumianym bufecie. Na pierwszy rzut oka – zajęcie raczej mało wymagające, w dobrej atmosferze i międzynarodowym towarzystwie. Czego chcieć więcej? 
      Pierwszy dzień w pracy. Szkolenie jak na Polskę niezwykle profesjonalne (całe 3 minuty) i  wszystko jasne. Dań do wyboru? Jakieś 100.  Gości do obsługi? 10 razy tyle. Tyle, że o tym kolega absolwent dowiaduje się dopiero na miejscu w czasie pierwszego starcia (ciężko nazwać to pracą:]).
Miejsce starcia – BUFET. Godzina – PORANNA. Szkolenie – 3 MINUTY. Do obsługi – 30 OSÓB NA MINUTĘ. Szok, niedowierzanie? Nic z tych rzeczy. Na to po prostu nie ma czasu, bo tłum już napiera ;] Towarzystwo międzynarodowe ma wymagania. Dlatego też lista dań składała się z około 100 pozycji. Ceny? Jak na brak gwiazdki Michelin dość wysokie (Coca-Cola 3 euro, herbata 2 euro, a cena za rybę sięgała nawet 100 zł). Powiedzmy, że dana osoba dokonała wyboru dań, nałożyła na talerz to na co miała ochotę i co dalej? Prawdziwe starcie odbyło się dopiero przy kasie, kiedy osoba po 3-minutowym szkoleniu trzymając w ręku listę 100 dań miała określić, co właściwie na tym talerzu się znajduje. Zapomniałam o najważniejszym – lista nie została opatrzona żadnymi zdjęciami, a wybieranie wśród 5 rodzajów kurczaka mogło okazać się czymś lepszym niż gra w monopol. Bo to co łączy te dwie zabawy to przede wszystkim biznes. A jak wiadomo, biznes musi się opłacać, choć w tym przypadku niekoniecznie przywołanym wcześniej absolwentom. Palcem po liście można było jeździć do woli, gorzej gdy danie, które wydawało nam się kurczakiem okazało się rybą za 100 zł. Wtedy różnicę zwracało się szanownemu klientowi z własnej kieszeni. ;] I w tym momencie zamiast pionkiem kilka oczek do przodu nasz gracz musi niestety zrobić parę kroków w tył i zamiast myśleć o zarobku stresować się tym czy przypadkiem nie wyjdzie na zero J
        Goście zagraniczni szybko poczuli, że gra świeczki  nie jest warta i przerzucili się na stołowanie w hotelowych …. pokojach, gdzie w gronie przedstawicieli ze swoich krajów mogli delektować się potrawami z „polskich” półek takich jak Auchan czy Carrefour Express;]
Kiedy nie możemy znaleźć w miarę ambitnej (czytaj: siedzącej i przy komputerze) pracy ani za pieniądze, ani też bez, pozostaje nam ostatnia deska ratunku: PRACA FIZYCZNA. Jej szczególnym podgatunkiem, którego popularność wśród polskich studentów wzrasta z roku na rok, jest gastronomia. Dlaczego przyszli menadżerowie, socjologowie, filologowie, ekonomiści itp. uznają za swój punkt honoru poznać tą fascynującą branżę dosłownie od kuchni? Po pierwsze – jest to szybki pieniądz niewymagający żadnych kwalifikacji (czyli akurat dla humanisty). Po drugie – nasze wyobrażenia na temat zawodu kelnera/kucharza wypaczyły amerykańskie filmy i seriale, w których praca w knajpie ukazywana jest jako świetny okres w życiu, niezbędny element „prawdziwego” przejścia w dorosłość, okazja do poznawania świetnych ludzi i wyrywania osobników płci przeciwnej. Pełno jest pogaduszek, śmiechu, dobrego jedzenia na wyciągnięcie ręki, ogólnie wygląda to wszystko jak dobra zabawa, za którą ci płacą – więc po prostu CHCESZ to przeżyć i zobaczyć, jak to naprawdę jest.
I tu zaczynają się gorzkie rozczarowania. Pierwszy szok przeżywasz, kiedy okazuje się, że ta robota nie polega na ciągłych plotkach przy barze – musisz być cały czas w ruchu. Menadżer restauracji, zachowujący się najczęściej jak poganiacz niewolników, smaga cię swoim ostrym wzrokiem niczym batem w każdej chwili, kiedy przestajesz biegać. Jeśli Twoja prędkość wynosi średnio 100 km/h, to jest dobrze, w przeciwnym razie uzna, że się nudzisz, więc zaraz wymyśli dla ciebie zadania dodatkowe: szorowanie fug między kafelkami na podłodze, dezynfekcję wszystkich lodówek lub też odkurzanie półeczki wystawowej, na której spoczywa 100 butelek wina. Klienci patrzą co prawda nieco zdziwionym wzrokiem, kiedy zaczynasz pracę ze żrącymi środkami chemicznymi nad ich obiadem, ale co tam – menadżer musi widzieć, że praca wre! Dodajmy, że twój ruch musi trwać około kilkunastu godzin, gdyż tyle wynosi czas pracy w polskiej knajpie. Właściciel najczęściej uważa, że nie opłaca mu się dzielić dnia na dwie zmiany, dlatego kelner pracuje od otwarcia do zamknięcia. Na pewno więc, myślisz sobie, taki pracownik ma chociaż dłuższą przerwę, dobry obiad – w końcu pracuje w restauracji, więc chociaż porządnie go wyżywią. Znowu błąd – siadanie w czasie pracy jest surowo zabronione, budzi większe zgorszenie niż spożywanie alkoholu (co się zdarza i jest akceptowalne). Aby nie kusić podstępnych kelnerów, w rejonie ich pracy: za barem, na kuchni, na zapleczu – nie ma krzeseł. Wiadomo  - czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Desperaci usiłują umościć się na starych skrzynkach po coca – coli. Jest to szczególnie komfortowe podczas spożywania posiłku: przygotowywanego na ogół z towarów głęboko przetworzonych, mrożonych, tych, które nie schodzą lub ich termin przydatności właśnie mija. Pierwszego dnia cieszysz się bardzo na widok smażonego kurczaka z frytkami, lub też makaronu z serem i jajkiem – gdy po tygodniu okazuje się, że to stałe menu, zaczynasz kupować sobie jogurty w pobliskiej Żabce. Po dwóch tygodniach masz zgagę od ciągłego jedzenia w stresie i pośpiechu (a nuż mój stolik wyjdzie, a koleżanka zgarnie napiwek? A może właśnie wszedł ktoś nowy i czeka już 5 min na kartę? Albo w popielniczce tej miłej pary pojawiły się dwa pety, menadżerka zauważy i uzna, że nie rozumiem mojej pracy?)
Na szczęście masz swoich współpracowników, z którymi możesz pogadać, wyżalić się, ponarzekać, że twoje stopy spuchły już tak, że nie mieścisz się w buty ortopedyczne własnej babci, a panu spod czwórki podałeś zły rodzaj wina. Pamiętaj jednak, że wszystko co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie: w gastronomii nie ma przyjaciół, trwa ciągła rywalizacja. Spekulowanie, kto za chwilę wyleci, stanowi rozrywkę zbliżoną do hazardu: są przyjmowane zakłady, są emocje. Czy nowa, bo jest nowa, czy też ta, co pracuje już 2  lata, bo zbyt pewnie się poczuła i coś zaczyna przebąkiwać o umowie o pracę? Kiedy zazdrosna koleżanka zobaczy, jak kolega miło się do ciebie uśmiechnął, zacznie rozpuszczać plotki, że molestował cię seksualnie. Kiedy starsza stażem kelnerka usłyszy, że ktoś cię pochwalił, nie ciesz się – czeka cię parę godzin kary na zmywaku. Kiedy chciałaś być miła i dałaś staruszce trochę mleka do kawy – czemu jej za to nie skasowałaś? Kiedy masz do czynienia z roszczeniowym chamem, który żąda wina za darmo – leć szybko mu przynieś, bo to stały klient!
Do pracy motywuje Cię jednak wizja 100 – 200 zł, które dostaniesz do ręki na koniec ciężkiego dnia pracy (stawka godzinowa + napiwki). Niestety, okazuje się, że napiwki dzielone są między wszystkich po równo, do tego kuchnia bierze 10%, menadżerowie tyle samo. Resztą dzielisz się z nadętą koleżanką, kolegą z zespołem Aspergera i dziewczyną o IQ...  powiedzmy eufemistycznie, zbliżonym do Dody. Podliczasz sobie w głowie, ile byś zarobiła, gdyby wszystkie twoje napiwki rzeczywiście przypadały tobie, i wychodzi ci, że jakieś 2 – 3 razy więcej. Ale nie martw się, jest realna szansa, że wkrótce ta katorga się skończy. W końcu w twojej umowie – zlecenie jest zapis, że pracodawca może wyrzucić cię z dnia na dzień, bez okresu wypowiedzenia. Także głowa do góry! :)

Justyna&Karolina&Daria

poniedziałek, 18 listopada 2013

UW = UŁOMNE WYKSZTAŁCENIE?

Jako że nieco dłużej byłyśmy nieobecne, co wynikało m.in. z pisania naszych prac magisterskich, naszła nas refleksja właśnie na temat związany z edukacją! Czas pewne rzeczy podsumować. Nie wiadomo od czego zacząć, bo oczywiście możemy znowu powtarzać, że nie jest tak źle, a potem spojrzeć na rankingi najlepszych uczelni, w których nasze polskie plasują się gdzieś w czwartej setce (nieźle!) i westchnąć głęboko, licząc na to, że kiedyś to się zmieni i znajdziemy się np. w trzeciej. Chociaż patrząc na to, jak wygląda nauka np. na Uniwersytecie Warszawskim, oceniając podejście wykładowców czy pracę przeuroczych i zawsze skorych do pomocy pań z sekretariatu śmiem wątpić w jakiekolwiek zmiany na lepsze w najbliższych kilkudziesięciu latach, chyba że te siedzące za karę w swoich dziuplach cerbery zamienimy na roboty. Ustawi się odpowiedni program -  poczucie empatii do drugiego człowieka  - i skończą się kolejki pod sekretariatami! Bo wiadomo, że jak student wchodzi i chce o coś zapytać, to przeszkadza, no bo jak tak?! Kawka na stole, a tutaj ktoś z buciorami wchodzi i burzy twoją harmonię... Co za chamstwo, rodzice nie wychowali, zero kultury L Wtedy trzeba się kajać, udawać głupszego niż się jest, z sarnimi oczami tłumaczyć i przyjmować postawę „przepraszam, że żyję”. Aż marzy się, żeby po prostu wejść, uciszyć tego cerbera, kazać podpisać gdzie trzeba i wyjść, ale polscy studenci się boją. Ile razy zdarzyło mi się słyszeć wołania (prawie przez łzy), „ale jak wejdziesz przede mną to mnie nie wpuści!” albo „jest lista”, bo wiadomo, że jak nie jesteś na liście to cię nie ma, nie istniejesz i nikt się nie będzie z tobą liczyć. Smutne to... Ale sami studenci gotują sobie taki los, wzajemnie utrudniając sobie życie. Jak teraz ktoś boi się pani z sekretariatu, co będzie później? Koniec - uniwersytet dokonał aborcji tych młodych umysłów..  Masz przyjść na studia i wykonywać polecenia! I tyle. I to my pouczamy niektóre kraje za niedostatecznie rozwiniętą demokrację lub jej brak. Czas uderzyć się w pierś ;) Ale dlaczego tak jest? A dlatego, że sami wykładowcy nie uczą nas pewności siebie, tylko wiecznego strachu i składania pokłonów Panu i Władcy. Nie powinniśmy ich składać, jeśli odpowiadamy na pytanie, a w odpowiedzi słyszymy, że ktoś nie rozumie co się do niego powiedziało. Czy to zachęca kogokolwiek do aktywności? Pytanie retoryczne. Wiadomym jest, że nie napiszemy podania, bo się na nas uweźmie, nieważne że ktoś nas obraża, a co tam, damy radę (w takich sytuacjach obcy Polakom optymizm nagle zaczyna kiełkować!). Ostatnio można było obejrzeć reportaż mówiący o tym, że studenci zachowują się na uczelniach coraz gorzej, jedzą, piją, pyskują na zajęciach. No tak, jak jeden taki się zdarzy to szok, biały kruk, student, który mówi! Oczywiście, są tacy, którzy nie znają umiaru bądź rzeczywiście są opryskliwi, bo nie mogą opanować swojego ego. Ale po drugiej stronie ego niektórych wykładowców zdobyło już Koronę Ziemi jak Wojciechowska, a teraz zmierza na Księżyc. Ale im wolno, studenci nic nie mogą i może nie chcą, wiecznie się wszystkiego obawiając, a kiedyś trzeba położyć kres takiej bezkarności. Kierownicy studiów nic nie wiedzą, podania rozpatrują miesiącami, dają zgodę, później ją skreślają - może warto się podszkolić w jakimś zakresie, np. regulaminu studiów szanowne panie doktor? ;)
Druga kwestia – kontakt z kolegami z roku. Czy my właściwie wiemy, co znaczy współpraca w grupie? Przyznajmy to szczerze – nie. Dlatego zacznijmy od pytania (które zawsze w najtrudniejszych sytuacjach zadaje moja koleżanka): czyja to jest wina? Może warto byłoby w tym przypadku spojrzeć krytycznie na nasz system edukacji? W liceach, gimnazjach, a już szczególnie na studiach współpraca powinna być jednym z najważniejszych założeń kształcenia. Dlaczego? Dlatego, że rzeczywistość i tak to potem zweryfikuje, czy tego chcemy czy nie ;] Nikt nie lubi krytyki: nawet jeżeli mówi, że jest inaczej (w przypadku trudniejszych osobników, którzy się do tego nie przyznają, JEST DWA RAZY GORZEJ;]) Praca w grupie pomaga dostrzec nasze gorsze/lepsze strony, uczy nas wysłuchiwania opinii innych (co w dzisiejszych czasach zanika, bo większość lubi mówić i słuchać jedynie siebie – jak wiadomo wszechwiedzących są w Polsce całe miliony). Studia powinny nas uczyć umiejętności współpracy. W Polsce praca w grupie to przeważnie kontakt w 4 oczy (przy czym przeważnie jedna osoba pracuje, druga się leni, ale w końcu i tak wszystko robi się na ostatnią chwilęJ ).
Skąd właściwie ten strach przed współpracą? Współdziałaniem? Czy naprawdę potrafimy się już tylko dzielić? Przekrzykiwać, kto ma rację, a kto jej nie ma? Większość ludzi w Polsce, nawet jeżeli coś im nie odpowiada, woli milczeć. Wykładowca zadaje pytanie, nikt nie zna odpowiedzi. Ale gdy pyta, czy wszyscy rozumieją, kiwanie głową widać w każdej ławce. Gorzej gdy z ćwiczeń rozgrzewających kark przechodzi się na umiejętność mowy – tak naprawdę nikt nie wie o co chodzi, ale boi się do tego przyznać. Czemu boimy się mówić głośno o tym co nas boli, co nam się nie podoba?
System edukacji w Polsce zabija kreatywność, pewność siebie i kształci coraz częściej klasę średniaków, którzy nie są ani wybitni, ani szczególnie słabi. Po prostu – nie mają na siebie żadnego pomysłu, przez okres studiów przeszli niezauważenie, bo w sumie po co się męczyć? Wiadomo: uczymy się dla rodziców, nie dla siebie. Kreatywność wśród studentów wymiera. Oczywiście nie można generalizować, ale jak stwierdził kiedyś jeden z moich wykładowców: „Idioci… co roku coraz więcej idiotów”. Ale ci idioci skądś się musieli wziąć. Szkoły nie zachęcają nas do zajęć pozalekcyjnych, rozwoju naszych umiejętności. Wiadomo – wymaga to więcej pracy i o wieeeele więcej czasu. Tylko ….komu się chce?

Zastanówmy się więc, jaki po 5/3/2 latach (uroki systemu bolońskiego) studiowania jest absolwent, dumny posiadacz dyplomu. Jakie umiejętności zdobył w tym czasie? Wyszukiwania informacji w Internecie nie nauczyły go studia, ale życie ( i tak „nauka” stanowi 1% spośród jego aktywności online). Najbardziej zaawansowany program komputerowy, jaki umie obsłużyć, to Excel (jeśli skończył mat – fiz., bo humaniści i tak nigdy tego nie ogarną). Jak słyszy „praca w grupie”, do dziś mechanicznie się poci, choć równie mechanicznie wpisuje to w CV, bo wiadomo, że żaden durny pracodawca tego nie sprawdzi (chyba, że zaczną robić grupowe rozmowy kwalifikacyjne :) Znajomość języków? Na państwowych studiach przygotowujących do pracy w międzynarodowym środowisku nie uczą ani jednego języka obcego (!), więc albo zainwestowałeś w kurs SITA, albo w szkołę językową, albo wpisujesz z rozmachu ten angielski średniozaawansowany, bo wstyd się przyznać, że po 10 latach nauki w podstawówce, gimnazjum i liceum nie jest lepiej. Jak z Twoją energią i chęcią podbijania świata? No cóż, jeśli wykładowca z tytułem profesora powtarzał ci na każdych zajęciach, że bliżej Ci do jego porażki dydaktycznej niż do doskonałości, ciężko czuć się królem świata. Ryba psuje się od głowy, a obniżanie poziomu szkół wyższych zaczyna się od obniżania poziomu wykładowców. A ci pojmują swoją „misję” w dwojaki sposób: albo studenci nic ich nie obchodzą, gdyż dbają tylko o rozwój własnej kariery naukowej i stają się częścią wydziałowego establishmentu, albo studenci obchodzą ich bardzo, ale jako żywe i gadające worki bokserskie, na których można się wyładować.
Kim więc może być student albo olewany, albo upokarzany? Czy ma szansę zostać kolejnym Stevem Jobsem lub Markiem Zuckerbergiem? Chyba tylko we śnie po kolejnym wieczorze spędzonym na jedynej studenckiej rozrywce: libacjach. 
Wreszcie nadchodzi upragniony dzień: obrona pracy magisterskiej. Cała rodzina dumna, dzwonią, dopytują, gratulują, tylko Ty masz takie niejasne, gryzące poczucie, że wiesz coś, czego oni nawet się nie domyślają, a Ty nigdy im tego nie powiesz: że to nic nie znaczy. Że obrona to fikcja. Albo zadają ci pytania, które dostałeś mailem poprzedniego wieczoru, albo opowiesz swoją pracę innymi słowami, albo komisja chwilę się tobą pobawi, delektując się ostatnim momentem, kiedy mają nad Tobą władzę, żeby i tak puścić cię z tą piątką. 

Wchodzisz więc, absolwencie, ze swoim pachnącym farbą drukarską dyplomem na rynek pracy, i .... ale o tym już w następnym artykule :)

Justyna&Karolina&Daria