![]() | ||
Źródło: http://www.filmweb.pl |
![]() |
Źródło: http://www.filmweb.pl |
Jako że święta już minęły, radosny nastrój
towarzyszący nam przez ostatni tydzień zmienił się w poświąteczną zgagę i
zgorzknienie. Dźwięk „Last Christmas” w radiu, widok lampek na ulicach czy
choinki we własnym domu są jak resztki jedzenia w zębach – przykre wspomnienie
ulotnej przyjemności. Ale pamiętajmy, że oczekiwanie na przyjemność jest większą
przyjemnością niż sama przyjemność. A co wprowadza nas w klimat oczekiwania na
święta – poza kalendarzem adwentowym i pojawieniem się dobrych mandarynek w
sklepach i grzanego wina w knajpach? Filmy świąteczne!! Warto przyjrzeć im się
właśnie teraz: kiedy w sercach mamy jeszcze resztkę świątecznej euforii, a w
lodówce resztkę bigosu, jednak jesteśmy już w stanie na chłodno zanalizować, co
w całym tym szaleństwie było lepsze, co gorsze, bez czego nie możemy żyć, a
z czego należy zrezygnować.
Postanowiłam przyjrzeć się bliżej dwóm produkcjom,
które w przeciągu ostatniego dziesięciolecia nie miały sobie równych w
kategorii „filmy świąteczne” (umówmy sie, Kevin jest poza wszelkimi
kategoriami, wszyscy go kochamy, a więc nie oceniamy): chodzi o „To właśnie
miłość” i „Listy do M”. Pierwsza z nich
to amerykańsko – angielska koprodukcja z 2003 roku, która zapoczątkowała nowy
podgatunek komedii romantycznej – patchwork, opowieść wielowątkową, sklejoną z
wielu różnorodnych kawałków podobnej wielkości. Polskie „Listy do M”, które
weszły do kin w listopadzie zeszłego roku, powielają ten schemat: reżyser Mitja
Okorn wziął patchwork wydziergany zgrabnie przez Richarda Curtisa, rozpruł go, po
czym zszył na nowo bardzo grubymi nićmi, dodając dużo tradycyjnych polskich
wstawek i mając nadzieję, że ożywią one ten angielski wyrób i uczynią go bardziej „naszym” i swojskim. Hm, ja osobiście wolę Monę Lisę bez wąsów – po co
obrzydzać arcydzieło?;)
![]() |
Źródło: www.mymodernmet.com |
Już tytuły filmów zwiastują, czego należy się
spodziewać: w „To właśnie miłość” naprawdę wszystko kręci się wokół miłości. I
choć Hugh Grant oznajmia nam we wstępie, że istnieją różne jej rodzaje - między
rodzicami a dziećmi, między starymi przyjaciółmi – to jednak ogromna większość
wątków zbudowana jest wokół motywu miłości między kobietą a mężczyzną – czyli
właśnie tego, czego oczekujemy od komedii romantycznej. Natomiast „Listy do M”
piszą, jak wiadomo, głównie dzieci. I to właśnie one są głównymi bohaterami
tego filmu, to z ich perspektywy
najczęściej oglądamy wydarzenia, przedstawione zresztą w taki sposób, aby dzieci
mogły obejrzeć film bez zgorszenia.
![]() |
Źródło: www.portalfilmowy.pl |
W „To właśnie miłość” mamy 9 wątków. Tylko w 1 z
nich dziecko występuje jako kluczowy, pierwszoplanowy bohater: Sam, 9 latek,
który właśnie stracił mamę i został pod opieką ojczyma. Jednak bardziej niż tragedią rodzinną przejęty
jest próbą zwrócenia na siebie uwagi „najfajniejszej dziewczyny w szkole”. Poza
tym mamy tylko 2 dzieci Harry’ego (A. Rickman) i Karen (E. Thopmson), jednak
ich rola ogranicza się do istnienia i uświadomienia nam, że Harry ma rodzinę. W
„Listach do M” sytuacja wygląda zupełnie inaczej: na 6 wątków obecnych w filmie
tylko w jednym (i to chyba tylko dlatego, że zbudowany jest wokół postaci geja)
nie ma dziecka. Poza tym mamy pełne spektrum dziecięcości od okresu
prenatalnego do 18 roku życia: ciąża zakończona szczęśliwym rozwiązaniem w
wigilijny wieczór, mała dziewczynka, która uciekła z domu dziecka w
poszukiwaniu miłości, chłopiec, który stracił mamę i został sam z ojcem (coś
Wam to przypomina?), podwórkowy rozrabiaka z trudnego domu oraz zbuntowana
nastolatka. Na ogół jest tak, iż postaci dziecięce mają stanowić pewne
uzupełnienie postaci dorosłych, wzbogacić je trochę, nadać im kontekst. W tym
filmie jest inaczej: wszystkie działania, myśli i motywacje dorosłych bohaterów
są warunkowane przez dzieci – zimną karierowiczkę roztapia kolęda zaśpiewana
przez małą dziewczynkę, lubieżny Mikołaj zmienia swoje życie i decyduje się
wziąć na bary sporą odpowiedzialność pod wpływem chłopaka, który ukradł mu
telefon, zaś spoiwem, które połączyło jedyną (!) w tym filmie parę, która nie
posiadała wcześniej wspólnych dzieci jest...syn bohatera – to dzięki niemu
przystojny tata (M. Stuhr) zyskał na nowo kobiece ciepło w domu w postaci
Śnieżynki (R. Gąsiorowska), która spadła tam z nieba i już została czując i
widząc, jak bardzo jest potrzebna.
![]() |
Źródło: film.dziennik.pl |
Na tym tle „To właśnie miłość” jawi się prawie jak
soft porno – jeden z wątków poświęcony jest parze, która poznaje się na planie
filmowym, pełniąc rolę statystów w scenach erotycznych ( które są całkiem
wyraziście pokazane); innym bohaterem
jest spragniony miłości (głównie fizycznej) Colin, który na święta postanowił
wyjechać do USA z „plecakiem wypchanym kondomami” w poszukiwaniu „gorących i
napalonych na niego lasek”. Jest też wulgarny stary rockman, który pisze
flamastrem na plakacie rywali „mamy małe fiutki” podczas nadawanego na żywo
programu dla dzieci, oraz uosabiająca wyuzdaną i niebezpieczną kobiecość Mia,
młoda dziewczyna, która wodzi na pokuszenie swojego szefa, statecznego (i
starszawego) ojca rodziny.
![]() |
Źródło: drafthouse.com |
Przybysz z zagranicy po obejrzeniu „Listów do M” w
życiu nie uwierzyłby, że mamy najmniejszy przyrost naturalny w Europie – film
ten buduje przekonanie, że rodzina (z dziećmi!) to u nas absolutna podstawa,
człowiek jest bez niej niekompletny, nieszczęśliwy i dopiero w relacjach z
innymi doświadcza poczucia pełni i szczęścia. Zaś rodzinę z problemami może
uleczyć tylko zetknięcie z esencją polskości: wielką, tradycyjną, wielopokoleniową
rodziną, nieskalaną przez wielkomiejskie zepsucie.
W „To właśnie
miłość” obserwujemy jednostki, które łączą się w pary – w „Listach do M.” pary
które zaczynają tworzyć rodziny lub też rodziny, w których bożonarodzeniowa
magia przekształca brak komunikacji i chłód w ciepło i miłość. W „To właśnie
miłość” jest śmieszniej, w „Listach do M.” – liryczniej. „To właśnie miłość”
jest filmem raczej od 15 roku życia, „Listy do M” – bez ograniczeń. Za to obydwa doskonale spełniają swoją rolę: uświadamiają
nam, iż „christmas is all around us”...
Daria
I feel it in my fingers,
OdpowiedzUsuńI feel it im my toes :)