wtorek, 10 marca 2015

"Celebrity splash" i "Skandaliści": telewizyjne harakiri


www.m.fakt.pl


Justyna: Nie mogłam odmówić sobie „przyjemności” obejrzenia zapowiadanego jako hit „Celebrity splash”. Dla niewtajemniczonych: jest to program o „przygasających” gwiazdach, które skaczą do basenu (oczywiście za odpowiednie pieniądze). Wśród jurorów oceniających celebrytów znalazła się Otylia Jędrzejczak, Tomasz Zimoch oraz … Danuta Stenka. Przyznam, że kiedy pojawiła się w mediach informacja, że utalentowana aktorka bierze udział w tym programie, nie do końca mogłam w to uwierzyć. Bo… właściwie po co? Kobieta ma pozycję, talent, osiągnięcia. Ale, jak widać, każdy ma swoją cenę.

Wśród uczestników rolnik, który szukał żony, a teraz walczy na basenie ze swoją nadwagą, lękiem wysokości, brakiem umiejętności pływania i - jak się okazało - również skakania do wody. Bo pan Adam Kraśko nie skacze do wody, on do niej po prostu wpada. Kolejną gwiazdą pierwszego odcinka była Ilona Felicjańska. Ubrana w żółty strój, przypominając z lekka wojownika Power Rangers, wykonała skok, po którym łez nie mogła powstrzymać sama Danuta Stenka. Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, w której skok do basenu mógłby powodować u kogoś morze łez (chyba że wytłumaczymy to chlorem, który być może oślepił wzruszoną aktorkę). Chociaż bardziej prawdopodobne byłoby to w przypadku rolnika, który nie znalazł żony - zasięg uderzenia w jego przypadku był zdecydowanie większy. Z rzeczy ważnych – podczas skoku można zgubić majtki: przydarzyło się to Przemkowi Salecie oraz Oli Ciupie. Strata wielka, bo stało się to dopiero pod wodą, więc kamera miała trochę ograniczone pole manewru.

Najlepszym podsumowaniem tego programu wydaje mi się sposób, w jaki gwiazdy z niego odpadają - po usłyszeniu wyniku głosowania osoba nie przechodząca do ćwierćfinału skacze do wody i… już się z niej nie wynurza. Tak, poziom wstydu i żenady zdecydowanie nie pozwala pływać w tym przypadku wyżej niż przy dnie basenu.


Daria: Justyna, muszę Cię zmartwić. Fale bezguścia zalewają nie tylko programy rozrywkowe, ale  i ... publicystykę. Kiedy w sobotę zobaczyłam program „Skandaliści” (nowe dziecko Polsat News) poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody, pozostając przy tych wodnych metaforach. Cel został osiągnięty: Jerzy Urban w stroju biskupa, palący sobie w studiu papieroska, oburzył cały internet. Twitter, którego w Polsce używają tylko politycy, osoby aspirujące do tego miana i dziennikarze, zawrzał. Jeśli dołączył do tego zadowalający udział w rynku (ile procent telewidzów, zwłaszcza z najcenniejszej dla reklamodawców grupy wiekowej 16 – 49 wybrało tego wieczoru Polsat News), to sukces jest kompletny. Jedyni pokrzywdzeni to dobry smak i poziom polskiej telewizji.

Nie mam nic przeciwko temu, żeby rozmawiać z wyrazistymi osobami. Strasznie mnie tylko wkurza i martwi, że po 25 latach istnienia wolnych mediów cały czas nie potrafimy robić dobrej publicystyki a dziennikarze mają widzów za idiotów, których trzeba przyciągać przed ekran serwując im gówno w złotym papierku. Bo tym właśnie jest dla mnie program ”Skandaliści”. Wydobywa na wierzch esencję naszej buraczano – cebulastej duszy i nawozi  obficie ściekiem, żeby przypadkiem nie zakiełkowało w niej pragnienie czegoś innego, lepszego. Gdyby chociaż dobrze się na to patrzyło, gdybym rzeczywiście dowiedziała sie czegoś ciekawego o tym człowieku. Ale rozmowa była (pomimo wszystkich towarzyszących jej efektów specjalnych), strasznie toporna, szła jak po grudzie i co chwilę zapadała niezręczna cisza. Choć prowadząca wychodziła z siebie, żeby dosypać pieprzu (nachalne pytania o seks, kogo chciałby zabić, jak najczęściej grzeszył, itp.), to całość wyszła mdła. Dlaczego? 

Bo my nie umiemy rozmawiać. Nie mamy tej lekkości i swobody, obecnej na przykład w wywiadach Davida Lettermana czy Jaya Leno. Niby jesteśmy tak ślepo zapatrzeni w Amerykę - dlaczego nie potrafimy ściągnąć z niej takich wzorców? Czemu przez 25 lat nie powstał żaden wartościowy program typu talk – show, którego oglądanie bardziej wyrobionemu odbiorcy sprawi przyjemność, a  mniej wyrobionemu poszerzy horyzonty? W którym anegdoty i riposty, żarty i fakty latają jak piłeczki od ping – ponga, a widz nawet nie zauważy, jak przesiedział pół godziny oglądając „TYLKO” dwie gadające głowy. Gadające głowy MOGĄ być ciekawe. Taki KurońGeremek czy Mazowiecki w wywiadzie z  Lettermanem by błyszczeli. Do „Skandalistów” nikt by ich nie zaprosił, bo byliby za nudni. Wzięliby Stana Tymińskiego albo Andrzeja Leppera.

A jeśli chcemy tylko zarabiać i skandalizować, to proszę bardzo, podsuwam pomysł: proszę posadzić gościa na sedesie i kazać mu srać. W takich okolicznościach gość będzie szczery i otwarty (nawet wariograf nie byłby już potrzebny). Dałoby się z gościa naprawdę dużo ... wycisnąć. No i mignąłby na ekranie kawałek gołego tyłka (jak w „Celebrity splash”), co jak wiadomo zwiększa oglądalność. W międzyczasie rozemocjonowani widzowie głosowaliby na Twitterze, jaka będzie konsystencja lub kolor kupy. Tytuł programu: „Przeczyszczeni”. Przeżyjmy takie zbiorowe katharsis. Może potem będzie już tylko lepiej?


Karolina: Niestety, programy telewizyjne osiągnęły już chyba maksymalne dno. Tak mogę podsumować „Celebrity Splash”. „Taniec z gwiazdami” – uczymy się tańczyć, niech będzie. „Twoja twarz brzmi znajomo”: śpiew, rozwój wokalny, pokazanie wszechstronności – no dobra. Taniec w lodzie, na lodzie, po lodzie – super, ale skoki do wody? Cytując klasyka: „Nie idźcie tą drogą”!

Fascynuje mnie przekaz tego programu, chociaż twórcy zapewne nawet go nie planowali. Jeśli chcemy znaleźć jakiekolwiek rozsądne argumenty odpowiadające na pytanie, czemu to powstało, odpowiem krótko – po prostu ich nie ma. Nie ma żadnych przyczyn dla powstania tego „dzieła”, które zawierałyby jakiekolwiek słowa związane z myśleniem bądź rozsądkiem. Ot narodził się pomył i się urzeczywistnił! A że było wielu chętnych, żeby uczestniczyć w tym projekcie, możemy zauważyć po składzie samego jury (już prawie przenosiłam się na transmisję igrzysk olimpijskich po zobaczeniu Zimocha i Jędrzejczak, a tu niespodzianka – rozdanie Orłów? Trzecim członkiem okazała się Danuta Stenka!). To mnie z lekka zmroziło, ale mówi się, że każdy ma swoją cenę. A już sporo kosztował z pewnością rolnik, który szukał (pod wodą) żony – niczym syrena, powabna Wenus i nimfa wodna zanurzał się w wodzie i z niej (o dziwo) wypływał, ale to chyba jakieś tajemne siły metafizyczne mu pomagały.

Część skakała, część po prostu grawitacja ściągała w dół, emocje jak na roller coasterze, pot leje się z twarzy (i nie tylko), patrzysz i nie wierzysz, ale jednocześnie – jako widz – bawisz się tym i śmiejesz, że coś takiego w ogóle powstało. Mogę się założyć, że rekord oglądalności został pobity. Później wracasz do rzeczywistości i myślisz: CZEMU? Czy naprawdę TAKIE programy bawią nasze społeczeństwo? Coraz głupsze reality show, prowadzący talk - show ciągle ci sami (a raczej ciągle ten sam).

Czemu nie stawiamy na zabawę i żart, ale na poziomie? Można prowadzić program, można pośmiać się z siebie (u nas ciągle jest z tym problem) i innych jak Jimmy Fallon (polecam jego jodłowanie z Bradem Pittem!), szanować swoich gości i prowadzić inteligentne oraz przezabawne rozmowy jak Ellen, albo czasami trochę poważniejsze jak David Letterman. Programy, które cokolwiek ze sobą niosą, rozmowy z ludźmi inspirującymi, a nie tylko z tymi z pierwszych stron gazet.

Potem nie narzekajmy, że młodzież jest coraz głupsza. Nie ich wina, jak się napatrzą na „telewizyjne autorytety” i internetowych idoli. Niech rolnik Adam będzie szczęśliwy na swoim mazurskim padole, ale czy od razu musimy kreować go na gwiazdę? Niektórzy powinni wylać kubeł zimnej wody - na siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz