www.m.fakt.pl |
Justyna: Nie
mogłam odmówić sobie „przyjemności” obejrzenia zapowiadanego jako hit
„Celebrity splash”. Dla niewtajemniczonych: jest to program o „przygasających” gwiazdach,
które skaczą do basenu (oczywiście za odpowiednie pieniądze). Wśród
jurorów oceniających celebrytów znalazła się Otylia Jędrzejczak, Tomasz
Zimoch oraz … Danuta Stenka. Przyznam, że kiedy pojawiła się w mediach
informacja, że utalentowana aktorka bierze udział w tym programie, nie
do końca mogłam w to uwierzyć. Bo… właściwie po co? Kobieta ma pozycję,
talent, osiągnięcia. Ale, jak widać, każdy ma swoją cenę.
Wśród
uczestników rolnik, który szukał żony, a teraz walczy na basenie ze
swoją nadwagą, lękiem wysokości, brakiem umiejętności pływania i - jak
się okazało - również skakania do wody. Bo pan Adam Kraśko nie skacze do wody, on do niej po prostu wpada. Kolejną gwiazdą pierwszego odcinka była Ilona Felicjańska. Ubrana w żółty strój, przypominając z lekka wojownika Power Rangers, wykonała skok, po którym łez nie mogła powstrzymać sama Danuta Stenka.
Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, w której skok do basenu mógłby
powodować u kogoś morze łez (chyba że wytłumaczymy to chlorem, który
być może oślepił wzruszoną aktorkę). Chociaż bardziej prawdopodobne
byłoby to w przypadku rolnika, który nie znalazł żony - zasięg uderzenia
w jego przypadku był zdecydowanie większy. Z rzeczy ważnych – podczas
skoku można zgubić majtki: przydarzyło się to Przemkowi Salecie oraz Oli Ciupie. Strata wielka, bo stało się to dopiero pod wodą, więc kamera miała trochę ograniczone pole manewru.
Najlepszym
podsumowaniem tego programu wydaje mi się sposób, w jaki gwiazdy z
niego odpadają - po usłyszeniu wyniku głosowania osoba nie przechodząca
do ćwierćfinału skacze do wody i… już się z niej nie wynurza. Tak, poziom wstydu i żenady zdecydowanie nie pozwala pływać w tym przypadku wyżej niż przy dnie basenu.
Daria: Justyna, muszę Cię zmartwić. Fale bezguścia zalewają nie tylko programy rozrywkowe, ale i
... publicystykę. Kiedy w sobotę zobaczyłam program „Skandaliści” (nowe
dziecko Polsat News) poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł
zimnej wody, pozostając przy tych wodnych metaforach. Cel został
osiągnięty: Jerzy Urban w stroju biskupa, palący sobie w studiu
papieroska, oburzył cały internet. Twitter, którego w Polsce używają
tylko politycy, osoby aspirujące do tego miana i dziennikarze, zawrzał.
Jeśli dołączył do tego zadowalający udział w rynku (ile procent
telewidzów, zwłaszcza z najcenniejszej dla reklamodawców grupy wiekowej
16 – 49 wybrało tego wieczoru Polsat News), to sukces jest kompletny.
Jedyni pokrzywdzeni to dobry smak i poziom polskiej telewizji.
Nie
mam nic przeciwko temu, żeby rozmawiać z wyrazistymi osobami. Strasznie
mnie tylko wkurza i martwi, że po 25 latach istnienia wolnych mediów
cały czas nie potrafimy robić dobrej publicystyki a dziennikarze mają
widzów za idiotów, których trzeba przyciągać przed ekran serwując im gówno w złotym papierku. Bo tym właśnie jest dla mnie program ”Skandaliści”. Wydobywa na wierzch esencję naszej buraczano – cebulastej duszy i nawozi obficie
ściekiem, żeby przypadkiem nie zakiełkowało w niej pragnienie czegoś
innego, lepszego. Gdyby chociaż dobrze się na to patrzyło, gdybym
rzeczywiście dowiedziała sie czegoś ciekawego o tym człowieku. Ale
rozmowa była (pomimo wszystkich towarzyszących jej efektów specjalnych),
strasznie toporna, szła jak po grudzie i co chwilę zapadała niezręczna
cisza. Choć prowadząca wychodziła z siebie, żeby dosypać pieprzu
(nachalne pytania o seks, kogo chciałby zabić, jak najczęściej grzeszył,
itp.), to całość wyszła mdła. Dlaczego?
Bo my nie umiemy rozmawiać.
Nie mamy tej lekkości i swobody, obecnej na przykład w wywiadach Davida
Lettermana czy Jaya Leno. Niby jesteśmy tak ślepo zapatrzeni w Amerykę -
dlaczego nie potrafimy ściągnąć z niej takich wzorców? Czemu przez 25
lat nie powstał żaden wartościowy program typu talk – show, którego
oglądanie bardziej wyrobionemu odbiorcy sprawi przyjemność, a mniej wyrobionemu poszerzy horyzonty? W którym anegdoty
i riposty, żarty i fakty latają jak piłeczki od ping – ponga, a widz
nawet nie zauważy, jak przesiedział pół godziny oglądając „TYLKO” dwie
gadające głowy. Gadające głowy MOGĄ być ciekawe. Taki Kuroń, Geremek czy Mazowi ecki w wywiadzie z Lettermanem by błyszczeli. Do „Skandalistów” nikt by ich nie zaprosił, bo byliby za nudni. Wzięliby Stana Tymińskiego albo Andrzeja Leppera.
A jeśli chcemy tylko zarabiać i skandalizować, to proszę bardzo, podsuwam pomysł: proszę posadzić gościa na sedesie i kazać mu srać.
W takich okolicznościach gość będzie szczery i otwarty (nawet wariograf
nie byłby już potrzebny). Dałoby się z gościa naprawdę dużo ...
wycisnąć. No i mignąłby na ekranie kawałek gołego tyłka (jak w
„Celebrity splash”), co jak wiadomo zwiększa oglądalność. W międzyczasie
rozemocjonowani widzowie głosowaliby na Twitterze, jaka będzie konsystencja lub kolor kupy. Tytuł programu: „Przeczyszczeni”. Przeżyjmy takie zbiorowe katharsis. Może potem będzie już tylko lepiej?
Karolina: Niestety, programy telewizyjne osiągnęły już chyba maksymalne dno. Tak mogę podsumować „Celebrity Splash”. „Taniec z gwiazdami” – uczymy się tańczyć, niech będzie. „Twoja twarz brzmi znajomo”: śpiew, rozwój wokalny, pokazanie wszechstronności – no dobra. Taniec w lodzie, na lodzie, po lodzie – super, ale skoki do wody? Cytując klasyka: „Nie idźcie tą drogą”!
Fascynuje mnie przekaz tego programu,
chociaż twórcy zapewne nawet go nie planowali. Jeśli chcemy znaleźć
jakiekolwiek rozsądne argumenty odpowiadające na pytanie, czemu to
powstało, odpowiem krótko – po prostu ich nie ma. Nie ma żadnych
przyczyn dla powstania tego „dzieła”, które zawierałyby jakiekolwiek
słowa związane z myśleniem bądź rozsądkiem. Ot narodził się pomył i się
urzeczywistnił! A że było wielu chętnych, żeby uczestniczyć w tym
projekcie, możemy zauważyć po składzie samego jury (już prawie
przenosiłam się na transmisję igrzysk olimpijskich po zobaczeniu Zimocha i Jędrzejczak, a tu niespodzianka – rozdanie Orłów?
Trzecim członkiem okazała się Danuta Stenka!). To mnie z lekka
zmroziło, ale mówi się, że każdy ma swoją cenę. A już sporo kosztował z
pewnością rolnik, który szukał (pod wodą) żony – niczym syrena, powabna Wenus i nimfa wodna zanurzał się w wodzie i z niej (o dziwo) wypływał, ale to chyba jakieś tajemne siły metafizyczne mu pomagały.
Część
skakała, część po prostu grawitacja ściągała w dół, emocje jak na
roller coasterze, pot leje się z twarzy (i nie tylko), patrzysz i nie
wierzysz, ale jednocześnie – jako widz – bawisz się tym i śmiejesz, że
coś takiego w ogóle powstało. Mogę się założyć, że rekord oglądalności został pobity.
Później wracasz do rzeczywistości i myślisz: CZEMU? Czy naprawdę TAKIE
programy bawią nasze społeczeństwo? Coraz głupsze reality show,
prowadzący talk - show ciągle ci sami (a raczej ciągle ten sam).
Czemu
nie stawiamy na zabawę i żart, ale na poziomie? Można prowadzić
program, można pośmiać się z siebie (u nas ciągle jest z tym problem) i
innych jak Jimmy Fallon (polecam jego jodłowanie z Bradem Pittem!), szanować swoich gości i prowadzić inteligentne oraz przezabawne rozmowy jak Ellen, albo czasami trochę poważniejsze jak David Letterman. Programy, które cokolwiek ze sobą niosą, rozmowy z ludźmi inspirującymi, a nie tylko z tymi z pierwszych stron gazet.
Potem nie narzekajmy, że młodzież jest coraz głupsza. Nie ich wina, jak się napatrzą na „telewizyjne autorytety” i internetowych idoli. Niech rolnik Adam będzie szczęśliwy na swoim mazurskim padole, ale czy od razu musimy kreować go na gwiazdę? Niektórzy powinni wylać kubeł zimnej wody - na siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz