Źródło: www.demoty.pl |
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – któż nie słyszał tej
mądrości ludowej? Jednak chyba ostatnio nieco zbyt mocno utkwiła nam w głowach.
Jak wynika z raportu pt. „The Next Normal”, badającego aspiracje i wartości osób w
wieku 9 – 30 lat na całym świecie (wszystkich urodzonych między 1982 – 2003
rokiem wrzucono do jednego worka z napisem „millenials”), 64% Polaków uważa, że
za granicą żyłoby im się lepiej. Dla porównania, gorsi od nas są tylko Włosi –
tam 68% młodych ludzi marzy o wyjeździe (ale im się akurat nie dziwię, skoro
realny staje się powrót Berlusconiego do władzy). Średnia światowa to 40%,
najlepsze wyniki mają Kanada (21%) i Japonia (23%). Jako że autorzy raportu
(GFK i IPSOS) przyłożyli się do swego zadania solidnie i przebadali ponad
15 000 osób z 24 krajów położonych na wszystkich kontynentach, można
przyjąć, że chyba mają trochę racji.
Źródło: www.wykop.pl |
Chociaż wydaje mi się, że w przypadku Polski badacze powinni
doprecyzować pytanie i uściślić, którą granicę mają na myśli. Bo jakoś nie wydaje
mi się, żeby większość nastolatków marzyła o życiu na Litwie, Ukrainie czy
Białorusi – choć oczywiście amatorzy słowiańskich klimatów, mocnych trunków,
tanich papierosów i niebanalnych kierunków podróży są wśród nas. Trudno też
wyobrazić sobie wychudzonego hipstera z Placu Zbawiciela, uzależnionego od MacBook’a, iPhone’a, latte
na mleku sojowym i przecen w H&M, rozpoczynającego nowe życie ze stadem
jaków w jurcie na mongolskim stepie, lub też 18 – latkę uwielbiającą zumbę,
samoopalacze i imprezy, która odrzuca wszystkie te konsumpcyjno –
kapitalistyczne wymysły i jedzie odnaleźć zen oraz „jeść, modlić się i kochać”
w tybetańskim klasztorze.
Źródło: http://fishki.pl |
Powiedzmy sobie szczerze – mówiąc o życiu „za granicą” mamy
na myśli granicę zachodnią. Pojmujemy ją jednak bardzo szeroko: mityczna kraina
Zachodu rozciąga się w wyobraźni Polaka od muru berlińskiego i wiedzie przez
londyńskie City, paryskie kawiarenki pełne dymu i croissantów, słoneczną
Barcelonę, aż do wieżowców Manhattanu i bulwarów w Beverly Hills. W tych cudownych
miastach każdy ma przyjemną, kreatywną pracę, która daje możliwości samorozwoju
i pieniądze, pozwalające na życie wypełnione ciekawymi zajęciami i licznymi hobby.
Ludzie rzecz jasna – nie to co w Polsce – uśmiechają się do siebie na ulicy,
pomagają dzieciom, staruszkom i kobietom w ciąży, kochają zwierzęta, uprawiają
mnóstwo sportów i dbają o środowisko, słowem – są zupełnie inni niż nasi
zapyziali, sfrustrowani, zakompleksieni, zaściankowi i nieprzyjemni w obyciu
rodacy. Nie wspominając już o tym, że są ładniejsi i lepiej się ubierają.
Każdy z nas ma przynajmniej jednego znajomego, który
mieszka/mieszkał w innym kraju. Czy z jego opowieści też wynika, że kiedy
stanął na polskiej granicy świat otworzył przed nim swe ramiona i kusił
licznymi urokami? Z doświadczeń moich znajomych wnioskuję, że wręcz przeciwnie
– okazuje się, że wbrew wszelkim oczekiwaniom tam też jest… normalnie. Na dobre
studia bardzo ciężko się dostać, a kiedy już się uda, trzeba za nie słono
płacić. Lub zaciągnąć kredyt studencki, który spłaca się potem latami. Po
studiach o pracę równie trudno jak w Polsce – przepraszam, właściwie trudniej.
Niestety Polacy najczęściej wykonują za granicą prace fizyczne – są dobrze
płatne, można sobie odłożyć, to fakt, ale czy to jest to „wymarzone” życie
pełne możliwości i perspektyw, o którym tyle słyszeliśmy w kraju? Niestety
banki w londyńskim City nie są w stanie zatrudnić wszystkich polskich
imigrantów, dlatego los Isabel Marcinkiewicz i jej małżonka mogą podzielić
tylko nieliczni. Także ruszając na podbój USA nie liczmy, że zostaniemy drugą
Alicją Bachledą – Curuś (której największym dokonaniem jest wspólne dziecko z hollywoodzkim bad boyem), Weroniką Rosati czy Izą Miko – zresztą bolesna prawda
jest taka, że żadna z nich nie odniosła spektakularnego sukcesu i znane są
głównie w Polsce głównie z tego, że wyjechały.
Źródło: www.koszulkolandia.com |
Psycholog, dr Paweł Wójcik, tłumaczy w najnowszym
„Newsweeku” że wśród młodych nadal żywy jest stereotyp, że pieniądze i karierę
można zrobić jedynie za granicą. Do tego mamy wyjątkowo rozbudzone aspiracje
samorealizacyjne i materialne. Na szczęście premier Tusk wywalczył parę dni
temu z unijnej kasy ponad 300 miliardów złotych, które w latach 2014 – 2020
będą tylko czekały na rozsądne zagospodarowanie przez głodne sukcesu młode
wilki z pokolenia „millenials”. A przypominam, że pieniądze te pochodzą z
funduszu SPÓJNOŚCI, a więc mają zostać wydane na wyrównywanie różnic w poziomie
życia między bogatszymi i biedniejszymi państwami. Może więc warto uświadomić
sobie, że tu gdzie jesteśmy też mamy niezłe perspektywy, szanse i możliwości,
trzeba tylko umieć je wykorzystać. I wstawić w różowe okulary przez które
patrzymy na inne kraje szkła dla dalekowidzów, żeby przypadkiem nie potknąć się
o to, co leży na polskiej ulicy.
Daria
bardzo fajny tekst, przez rok mieszkałam za granicą, wyjechałam kiedy miałam 19 lat i zastanawiałam się czy nie zostać, ostatecznie jednak wróciłam tutaj na licencjat, bo na magisterkę znowu chcę wyjechać ;)
OdpowiedzUsuńJa osobiscie nie chciałabym mieszkać na stałe zagranicą. Uwielbiam podróże, zwiedzanie, nowe miejsca... kocham szczególnie Włochy - te same, z których ludzie tak chcą emeigrować :) ale.. czy tam ludzie mają lepiej tak naprawdę? Komu się powodzi, to ma dobrze. Niewiele osób, kóre wyjadą z Polski, mają szansę robić takie kariery jak rodowici Niemcy, Anglicy czy Francuzi w swoich rodowitych krajach. No chyba że mają jezyk w małym palcu plus fantastycznie opanowany zawód i scpejalność - w dodatku w języku obcym. Niewiele osób na początku ma łatwo - każdy musi od czegoś zaczynać. A czy to w Polsce, czy zagranicą... to chyba nie ma znaczenia... zmywanie naczyń w Londynie chyba trudno zaliczyć do początków wielkiej kariery - choć niewątpliwie można odłożyć więcej pieniedzy "na start".
OdpowiedzUsuń