poniedziałek, 11 lutego 2013

Jak dobrze być Polakiem?



Źródło: www.demoty.pl



Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – któż nie słyszał tej mądrości ludowej? Jednak chyba ostatnio nieco zbyt mocno utkwiła nam w głowach. Jak wynika z raportu pt. „The Next Normal”, badającego aspiracje i wartości osób w wieku 9 – 30 lat na całym świecie (wszystkich urodzonych między 1982 – 2003 rokiem wrzucono do jednego worka z napisem „millenials”), 64% Polaków uważa, że za granicą żyłoby im się lepiej. Dla porównania, gorsi od nas są tylko Włosi – tam 68% młodych ludzi marzy o wyjeździe (ale im się akurat nie dziwię, skoro realny staje się powrót Berlusconiego do władzy). Średnia światowa to 40%, najlepsze wyniki mają Kanada (21%) i Japonia (23%). Jako że autorzy raportu (GFK i IPSOS) przyłożyli się do swego zadania solidnie i przebadali ponad 15 000 osób z 24 krajów położonych na wszystkich kontynentach, można przyjąć, że chyba mają trochę racji.

Źródło: www.wykop.pl


Chociaż wydaje mi się, że w przypadku Polski badacze powinni doprecyzować pytanie i uściślić, którą granicę mają na myśli. Bo jakoś nie wydaje mi się, żeby większość nastolatków marzyła o życiu na Litwie, Ukrainie czy Białorusi – choć oczywiście amatorzy słowiańskich klimatów, mocnych trunków, tanich papierosów i niebanalnych kierunków podróży są wśród nas. Trudno też wyobrazić sobie wychudzonego hipstera z Placu Zbawiciela,  uzależnionego od MacBook’a, iPhone’a, latte na mleku sojowym i przecen w H&M, rozpoczynającego nowe życie ze stadem jaków w jurcie na mongolskim stepie, lub też 18 – latkę uwielbiającą zumbę, samoopalacze i imprezy, która odrzuca wszystkie te konsumpcyjno – kapitalistyczne wymysły i jedzie odnaleźć zen oraz „jeść, modlić się i kochać” w tybetańskim klasztorze.



Źródło: http://fishki.pl
Powiedzmy sobie szczerze – mówiąc o życiu „za granicą” mamy na myśli granicę zachodnią. Pojmujemy ją jednak bardzo szeroko: mityczna kraina Zachodu rozciąga się w wyobraźni Polaka od muru berlińskiego i wiedzie przez londyńskie City, paryskie kawiarenki pełne dymu i croissantów, słoneczną Barcelonę, aż do wieżowców Manhattanu i bulwarów w Beverly Hills. W tych cudownych miastach każdy ma przyjemną, kreatywną pracę, która daje możliwości samorozwoju i pieniądze, pozwalające na życie wypełnione ciekawymi zajęciami i licznymi hobby. Ludzie rzecz jasna – nie to co w Polsce – uśmiechają się do siebie na ulicy, pomagają dzieciom, staruszkom i kobietom w ciąży, kochają zwierzęta, uprawiają mnóstwo sportów i dbają o środowisko, słowem – są zupełnie inni niż nasi zapyziali, sfrustrowani, zakompleksieni, zaściankowi i nieprzyjemni w obyciu rodacy. Nie wspominając już o tym, że są ładniejsi i lepiej się ubierają. 



Każdy z nas ma przynajmniej jednego znajomego, który mieszka/mieszkał w innym kraju. Czy z jego opowieści też wynika, że kiedy stanął na polskiej granicy świat otworzył przed nim swe ramiona i kusił licznymi urokami? Z doświadczeń moich znajomych wnioskuję, że wręcz przeciwnie – okazuje się, że wbrew wszelkim oczekiwaniom tam też jest… normalnie. Na dobre studia bardzo ciężko się dostać, a kiedy już się uda, trzeba za nie słono płacić. Lub zaciągnąć kredyt studencki, który spłaca się potem latami. Po studiach o pracę równie trudno jak w Polsce – przepraszam, właściwie trudniej. Niestety Polacy najczęściej wykonują za granicą prace fizyczne – są dobrze płatne, można sobie odłożyć, to fakt, ale czy to jest to „wymarzone” życie pełne możliwości i perspektyw, o którym tyle słyszeliśmy w kraju? Niestety banki w londyńskim City nie są w stanie zatrudnić wszystkich polskich imigrantów, dlatego los Isabel Marcinkiewicz i jej małżonka mogą podzielić tylko nieliczni. Także ruszając na podbój USA nie liczmy, że zostaniemy drugą Alicją Bachledą – Curuś (której największym dokonaniem jest wspólne dziecko z hollywoodzkim bad boyem), Weroniką Rosati czy Izą Miko – zresztą bolesna prawda jest taka, że żadna z nich nie odniosła spektakularnego sukcesu i znane są głównie w Polsce głównie z tego, że wyjechały.



Źródło: www.koszulkolandia.com
Psycholog, dr Paweł Wójcik, tłumaczy w najnowszym „Newsweeku” że wśród młodych nadal żywy jest stereotyp, że pieniądze i karierę można zrobić jedynie za granicą. Do tego mamy wyjątkowo rozbudzone aspiracje samorealizacyjne i materialne. Na szczęście premier Tusk wywalczył parę dni temu z unijnej kasy ponad 300 miliardów złotych, które w latach 2014 – 2020 będą tylko czekały na rozsądne zagospodarowanie przez głodne sukcesu młode wilki z pokolenia „millenials”. A przypominam, że pieniądze te pochodzą z funduszu SPÓJNOŚCI, a więc mają zostać wydane na wyrównywanie różnic w poziomie życia między bogatszymi i biedniejszymi państwami. Może więc warto uświadomić sobie, że tu gdzie jesteśmy też mamy niezłe perspektywy, szanse i możliwości, trzeba tylko umieć je wykorzystać. I wstawić w różowe okulary przez które patrzymy na inne kraje szkła dla dalekowidzów, żeby przypadkiem nie potknąć się o to, co leży na polskiej ulicy.

Daria

2 komentarze:

  1. bardzo fajny tekst, przez rok mieszkałam za granicą, wyjechałam kiedy miałam 19 lat i zastanawiałam się czy nie zostać, ostatecznie jednak wróciłam tutaj na licencjat, bo na magisterkę znowu chcę wyjechać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja osobiscie nie chciałabym mieszkać na stałe zagranicą. Uwielbiam podróże, zwiedzanie, nowe miejsca... kocham szczególnie Włochy - te same, z których ludzie tak chcą emeigrować :) ale.. czy tam ludzie mają lepiej tak naprawdę? Komu się powodzi, to ma dobrze. Niewiele osób, kóre wyjadą z Polski, mają szansę robić takie kariery jak rodowici Niemcy, Anglicy czy Francuzi w swoich rodowitych krajach. No chyba że mają jezyk w małym palcu plus fantastycznie opanowany zawód i scpejalność - w dodatku w języku obcym. Niewiele osób na początku ma łatwo - każdy musi od czegoś zaczynać. A czy to w Polsce, czy zagranicą... to chyba nie ma znaczenia... zmywanie naczyń w Londynie chyba trudno zaliczyć do początków wielkiej kariery - choć niewątpliwie można odłożyć więcej pieniedzy "na start".

    OdpowiedzUsuń