poniedziałek, 18 listopada 2013

UW = UŁOMNE WYKSZTAŁCENIE?

Jako że nieco dłużej byłyśmy nieobecne, co wynikało m.in. z pisania naszych prac magisterskich, naszła nas refleksja właśnie na temat związany z edukacją! Czas pewne rzeczy podsumować. Nie wiadomo od czego zacząć, bo oczywiście możemy znowu powtarzać, że nie jest tak źle, a potem spojrzeć na rankingi najlepszych uczelni, w których nasze polskie plasują się gdzieś w czwartej setce (nieźle!) i westchnąć głęboko, licząc na to, że kiedyś to się zmieni i znajdziemy się np. w trzeciej. Chociaż patrząc na to, jak wygląda nauka np. na Uniwersytecie Warszawskim, oceniając podejście wykładowców czy pracę przeuroczych i zawsze skorych do pomocy pań z sekretariatu śmiem wątpić w jakiekolwiek zmiany na lepsze w najbliższych kilkudziesięciu latach, chyba że te siedzące za karę w swoich dziuplach cerbery zamienimy na roboty. Ustawi się odpowiedni program -  poczucie empatii do drugiego człowieka  - i skończą się kolejki pod sekretariatami! Bo wiadomo, że jak student wchodzi i chce o coś zapytać, to przeszkadza, no bo jak tak?! Kawka na stole, a tutaj ktoś z buciorami wchodzi i burzy twoją harmonię... Co za chamstwo, rodzice nie wychowali, zero kultury L Wtedy trzeba się kajać, udawać głupszego niż się jest, z sarnimi oczami tłumaczyć i przyjmować postawę „przepraszam, że żyję”. Aż marzy się, żeby po prostu wejść, uciszyć tego cerbera, kazać podpisać gdzie trzeba i wyjść, ale polscy studenci się boją. Ile razy zdarzyło mi się słyszeć wołania (prawie przez łzy), „ale jak wejdziesz przede mną to mnie nie wpuści!” albo „jest lista”, bo wiadomo, że jak nie jesteś na liście to cię nie ma, nie istniejesz i nikt się nie będzie z tobą liczyć. Smutne to... Ale sami studenci gotują sobie taki los, wzajemnie utrudniając sobie życie. Jak teraz ktoś boi się pani z sekretariatu, co będzie później? Koniec - uniwersytet dokonał aborcji tych młodych umysłów..  Masz przyjść na studia i wykonywać polecenia! I tyle. I to my pouczamy niektóre kraje za niedostatecznie rozwiniętą demokrację lub jej brak. Czas uderzyć się w pierś ;) Ale dlaczego tak jest? A dlatego, że sami wykładowcy nie uczą nas pewności siebie, tylko wiecznego strachu i składania pokłonów Panu i Władcy. Nie powinniśmy ich składać, jeśli odpowiadamy na pytanie, a w odpowiedzi słyszymy, że ktoś nie rozumie co się do niego powiedziało. Czy to zachęca kogokolwiek do aktywności? Pytanie retoryczne. Wiadomym jest, że nie napiszemy podania, bo się na nas uweźmie, nieważne że ktoś nas obraża, a co tam, damy radę (w takich sytuacjach obcy Polakom optymizm nagle zaczyna kiełkować!). Ostatnio można było obejrzeć reportaż mówiący o tym, że studenci zachowują się na uczelniach coraz gorzej, jedzą, piją, pyskują na zajęciach. No tak, jak jeden taki się zdarzy to szok, biały kruk, student, który mówi! Oczywiście, są tacy, którzy nie znają umiaru bądź rzeczywiście są opryskliwi, bo nie mogą opanować swojego ego. Ale po drugiej stronie ego niektórych wykładowców zdobyło już Koronę Ziemi jak Wojciechowska, a teraz zmierza na Księżyc. Ale im wolno, studenci nic nie mogą i może nie chcą, wiecznie się wszystkiego obawiając, a kiedyś trzeba położyć kres takiej bezkarności. Kierownicy studiów nic nie wiedzą, podania rozpatrują miesiącami, dają zgodę, później ją skreślają - może warto się podszkolić w jakimś zakresie, np. regulaminu studiów szanowne panie doktor? ;)
Druga kwestia – kontakt z kolegami z roku. Czy my właściwie wiemy, co znaczy współpraca w grupie? Przyznajmy to szczerze – nie. Dlatego zacznijmy od pytania (które zawsze w najtrudniejszych sytuacjach zadaje moja koleżanka): czyja to jest wina? Może warto byłoby w tym przypadku spojrzeć krytycznie na nasz system edukacji? W liceach, gimnazjach, a już szczególnie na studiach współpraca powinna być jednym z najważniejszych założeń kształcenia. Dlaczego? Dlatego, że rzeczywistość i tak to potem zweryfikuje, czy tego chcemy czy nie ;] Nikt nie lubi krytyki: nawet jeżeli mówi, że jest inaczej (w przypadku trudniejszych osobników, którzy się do tego nie przyznają, JEST DWA RAZY GORZEJ;]) Praca w grupie pomaga dostrzec nasze gorsze/lepsze strony, uczy nas wysłuchiwania opinii innych (co w dzisiejszych czasach zanika, bo większość lubi mówić i słuchać jedynie siebie – jak wiadomo wszechwiedzących są w Polsce całe miliony). Studia powinny nas uczyć umiejętności współpracy. W Polsce praca w grupie to przeważnie kontakt w 4 oczy (przy czym przeważnie jedna osoba pracuje, druga się leni, ale w końcu i tak wszystko robi się na ostatnią chwilęJ ).
Skąd właściwie ten strach przed współpracą? Współdziałaniem? Czy naprawdę potrafimy się już tylko dzielić? Przekrzykiwać, kto ma rację, a kto jej nie ma? Większość ludzi w Polsce, nawet jeżeli coś im nie odpowiada, woli milczeć. Wykładowca zadaje pytanie, nikt nie zna odpowiedzi. Ale gdy pyta, czy wszyscy rozumieją, kiwanie głową widać w każdej ławce. Gorzej gdy z ćwiczeń rozgrzewających kark przechodzi się na umiejętność mowy – tak naprawdę nikt nie wie o co chodzi, ale boi się do tego przyznać. Czemu boimy się mówić głośno o tym co nas boli, co nam się nie podoba?
System edukacji w Polsce zabija kreatywność, pewność siebie i kształci coraz częściej klasę średniaków, którzy nie są ani wybitni, ani szczególnie słabi. Po prostu – nie mają na siebie żadnego pomysłu, przez okres studiów przeszli niezauważenie, bo w sumie po co się męczyć? Wiadomo: uczymy się dla rodziców, nie dla siebie. Kreatywność wśród studentów wymiera. Oczywiście nie można generalizować, ale jak stwierdził kiedyś jeden z moich wykładowców: „Idioci… co roku coraz więcej idiotów”. Ale ci idioci skądś się musieli wziąć. Szkoły nie zachęcają nas do zajęć pozalekcyjnych, rozwoju naszych umiejętności. Wiadomo – wymaga to więcej pracy i o wieeeele więcej czasu. Tylko ….komu się chce?

Zastanówmy się więc, jaki po 5/3/2 latach (uroki systemu bolońskiego) studiowania jest absolwent, dumny posiadacz dyplomu. Jakie umiejętności zdobył w tym czasie? Wyszukiwania informacji w Internecie nie nauczyły go studia, ale życie ( i tak „nauka” stanowi 1% spośród jego aktywności online). Najbardziej zaawansowany program komputerowy, jaki umie obsłużyć, to Excel (jeśli skończył mat – fiz., bo humaniści i tak nigdy tego nie ogarną). Jak słyszy „praca w grupie”, do dziś mechanicznie się poci, choć równie mechanicznie wpisuje to w CV, bo wiadomo, że żaden durny pracodawca tego nie sprawdzi (chyba, że zaczną robić grupowe rozmowy kwalifikacyjne :) Znajomość języków? Na państwowych studiach przygotowujących do pracy w międzynarodowym środowisku nie uczą ani jednego języka obcego (!), więc albo zainwestowałeś w kurs SITA, albo w szkołę językową, albo wpisujesz z rozmachu ten angielski średniozaawansowany, bo wstyd się przyznać, że po 10 latach nauki w podstawówce, gimnazjum i liceum nie jest lepiej. Jak z Twoją energią i chęcią podbijania świata? No cóż, jeśli wykładowca z tytułem profesora powtarzał ci na każdych zajęciach, że bliżej Ci do jego porażki dydaktycznej niż do doskonałości, ciężko czuć się królem świata. Ryba psuje się od głowy, a obniżanie poziomu szkół wyższych zaczyna się od obniżania poziomu wykładowców. A ci pojmują swoją „misję” w dwojaki sposób: albo studenci nic ich nie obchodzą, gdyż dbają tylko o rozwój własnej kariery naukowej i stają się częścią wydziałowego establishmentu, albo studenci obchodzą ich bardzo, ale jako żywe i gadające worki bokserskie, na których można się wyładować.
Kim więc może być student albo olewany, albo upokarzany? Czy ma szansę zostać kolejnym Stevem Jobsem lub Markiem Zuckerbergiem? Chyba tylko we śnie po kolejnym wieczorze spędzonym na jedynej studenckiej rozrywce: libacjach. 
Wreszcie nadchodzi upragniony dzień: obrona pracy magisterskiej. Cała rodzina dumna, dzwonią, dopytują, gratulują, tylko Ty masz takie niejasne, gryzące poczucie, że wiesz coś, czego oni nawet się nie domyślają, a Ty nigdy im tego nie powiesz: że to nic nie znaczy. Że obrona to fikcja. Albo zadają ci pytania, które dostałeś mailem poprzedniego wieczoru, albo opowiesz swoją pracę innymi słowami, albo komisja chwilę się tobą pobawi, delektując się ostatnim momentem, kiedy mają nad Tobą władzę, żeby i tak puścić cię z tą piątką. 

Wchodzisz więc, absolwencie, ze swoim pachnącym farbą drukarską dyplomem na rynek pracy, i .... ale o tym już w następnym artykule :)

Justyna&Karolina&Daria

20 komentarzy:

  1. Super tekst ;) a ja bym jeszcze zapytała co robi uw? I odpowiedziała: klaaaaaaaaaaaamie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiemy Ci szczerze. Ale tylko szczerze... kłaaaaamie i to w żywe oczy ;]

      Usuń
  2. Skoro jest tak beznadziejnie, to po co studiujecie? Rzucić to i zająć się czymś pożytecznym, a nie marnować czas na pisanie prac magisterskich... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę jaki spryciarz ;) niszczysz system;)) a tobie tak się podoba studiowanie na uw czy po zawodówce, nie marnujesz czasu i zajmujesz się czymś pożytecznym? ;)

      Usuń
    2. Jak to Polacy - studiujemy po to, żeby ponarzekać! Nie możemy daleko odbiegać od naszych rodaków ;>

      Usuń
  3. WUM=wielce ułomne wykształcenie ? ;) wszędzie to samo-czyli jak powiedział kiedyś dyrektor mojego liceum "wielka nauka w praktyce nastąpi dopiero po szkole średniej, a nawet po studiach"(co byśmy się nie łudzili nawet że wcześniej)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwe życie zaczyna się dopiero po studiach. Zgadzamy się w 100%!!! :]

      Usuń
  4. W koncu wróciłyście, dziewczyny :) Niestety, muszę zgodzić się ze wszystkim o czym tu piszecie... mogłabym długo komentować, ale odniosę się do kilku kwestii tylko:
    1. nauka języków obcych - nie wiem jak inne uczelnie, ale na UW - jak dla mnie - żenujący poziom zajęć i brak inicjatywy (czy to ze strony uniwersytetu, czy samych studentów, którzy niekiedy chcą się tylko przeslizgnąć przez lektorat bezboleśnie, zapisujac się na język na nizszym poziomie - żeby tylko nic nie robić i mieć 5 w indeksie).Na kierunku, na którym byłyśmy - stosunki międzynarodowe - jeden język powinien być obowiązkowo przez 5 lat, i to nie tylko ogolny angielski, ale przede wszystkim kierunkowy - biznesowy, oswajający z tematyką ekonomiczną i prawniczą, przydatny w negocjacjach... a co było? przez 5 lat, czyli 10 semestrów- obowiazkowe 4 semestry... a za każdy dodatkowy semestr trzeba płacic... tylko po co płacić skoro poziom jest tak niski? lepiej uczyć się samemu albo zainwestować w szkolę jezykową.
    2. Praca w grupach - zmora studentów takich ja. Bo tak jak piszecie, dla wielu osób to zwykłe leserstwo i okazja do wykorzystywania pracy innych. Wiekszośc liczy, ze znajdzie się jedna osoba, która a. zapozna się z tematem, b. zaproponuje swoje rozwiązanie, c. rozdzieli pracę na wszystkie osoby, d. wykona nie tylko swoją pracę, ale jeszcze poprawia wszystko po innych, którzy zrobia to na odwal się, e. poskłada wszystko w kupę i zaprezentuje ;] Ja zwykle byłam taką osobą, bo zależało mi na efekcie. Miałam okazję współpracować w różnych grupach liczebnych - i 3 osoby (wtedy jest szansa na współpracę) i 8 osób - i naprawdę wspominam to kiepsko. Bo zamiast być to konstryktywnie spedzony czas, burza mózgów, ciekawe pomysły, wzajemne uzupełnianie się, doskonalenie efektu - był to głownie czas frysttacji, ze osoby x y z kolejny raz mają wszystko w d.... wynika to z tego, ze nie jesteśmy uczeci współpracy w grupach od najmłodszych lat. W szkole każdy pracuje na siebie, i potem nagle po 12 latach chcą go na studiac nauczyć współpracy - umiejetności niezbędnej w późniejszej pracy... czyż nie porażka systemu?
    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze, że SGH inwestuje w swoich studentów i zapewnia im języki na naprawdę wysokim poziomi - wiem, bo mój kolega mi opowiadał, jak wygladają zajecia, jaki profil, itd.

      Usuń
    2. Jeżeli chodzi o stosunki międzynarodowe to moim zdaniem połowa przedmiotów powinna być prowadzona w języku angielskim. A jeżeli nie połowa to przynajmniej 1/3. A poziom na lektoratach nie jest wysoki. Bo niestety chcąc wyrównać poziom w grupie wykładowcy często sami zaniżają poziom, żeby nikt w grupie nie poczuł się pokrzywdzony:/ a niestety nie o to tu chyba chodzi. Samo czytanie na zajęcia tekstów po angielsku nic nie da, jeżeli nie będziemy mieli okazji potem przedyskutować tego tematu właśnie w języku angielskim. Stosunki międzynarodowe powinny zobowiązywać, a znajomość przynajmniej 2 języków powinna być czymś oczywistym.

      Usuń
  5. Powiem tak - jak mama mi mówiła, że studia to okres, który jest najlepszy i najgorszy w życiu człowieka. Najgorszy przez te biurokratyczne smaczki, o których piszecie z przekąsem, a najlepszy własnie przez te LIBACJE (jezu jak nie lubie tego słowa) i poznawanie nowych ludzi. Ale papierek trzeba mieć, czy sie chce czy nie. Bo bez papierka, żadnej pracy i HAJSU nie będzie. (To jest Polska mentalność, a nie moje zdanie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz samej biurokracji problemem jest też brak pomysłu uniwersytetów na kształcenie młodych ludzi i tworzenia kierunków z przyszłością. Papier w tych czasach jest ważny, wiadomo, nikt z poważnej korporacji nie będzie liczył się osobą, która nie ma wyższego wykształcenia. Chociaż w dzisiejszych czasach z pasji i zainteresowań również da się stworzyć coś dobrego. Coś, co w przyszłości może okazać się naszym źródłem utrzymania!

      Usuń
  6. Dziewczyny, macie wiele racji, choc ja swoich studiow na UJ nie wspominam zle. Skonczylam dwa kierunki, oba fajnie prowadzone. Pracuje teraz w liceum i gimnazjum, ucze hiszpanskiego. Z ta praca w grupie nie jest niestety tak latwo. Ucznia nawet za prace w grupie musze ocenic indywidualnie, w przeciwnym razie mam na glowie rodzicow skarzacych sie na krzywde dziecka. Dajmy na to w grupie sa uczniowie slabi i przecietni oraz dobry uczen. Ten dobry uczen odwali za reszte cala robote, zreszta tamci tego oczekuja i juz z gory wiedza ze moga sie lenic, bo dobry uczen nie da im wolnej reki zeby spartolic robote. Efekt jest sredni, bo jedna osoba wszystkiego nie ogarnie, nie ma pomocy od slabszych kolegow. Za taki efekt moge postawic grupie najwyzej 4 - dla obibokow to nagroda, dla tego dobrego ucznia ktory odwalil robote to kara. No i niestety oceniac trzeba kazdego wedlug zaslug i wlozonej pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczanie poprzez angażowanie uczniów/studentów do pracy w grupie jest trudne. I niestety często bywa tak, że jedna osoba odwala wszystko za resztę. Ale gdyby taka współpraca stała się regułą to może dzieci/uczniowie by do tego przywykli.

      Usuń
  7. No dobra, przez ciekawość - co studiowałyśmy, i w 5 - 10 punktach, co chciałybyśmy, żeby pojawiło się na studiach (1 - 5 treści programowe, 6 - 10 inne umiejętności i kompetencje, języki i pracę w grupach już mamy, zostały 3 miejsca wolne). Nie pracuję tam, gdzie Panie studiują, ale taka informacja zwrotna byłaby dla mnie cenna. Jak dobrze pójdzie - wspomogą Panie w ten sposób następne roczniki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za zainteresowanie i mamy nadzieję, że nasze propozycje chociaż w części się przydadzą. Pozdrawiamy!

      Zmiany programowe:
      1) odejście od encyklopedycznej wiedzy. Od studentów powinno się wymagać czegoś więcej niż tylko znajomości dat i nazwisk. Z czym mamy do czynienia od podstawówki. Dlatego kiedy przychodzi nam zetknąć się z wykładowcą, który oczekuje od nas praktycznego myślenia często nie wiemy jak sobie z tym poradzić. Uczenie myślenia przyczynowo-skutkowego. Nie powinno się wykładać wszystkiego na talerzu.
      2) uniwersytet powinien przynajmniej raz w roku dać studentom możliwość (szczególnie na takich kierunkach jak stosunki międzynarodowe czy europeistyka) wyjazdu do którejś z instytucji europejskich czy organizacji międzynarodowych, by poznać jej funkcjonowanie od środka. Na to też powinny być przeznaczane jakieś pieniądze od uniwersytetu. Oczywiście nie dla wszystkich; dla tych najlepszych taki wyjazd powinien być nieodpłatny
      3) organizować więcej spotkań z politykami, dyplomatami, konsulami czy innymi przedstawicielami życia politycznego i społecznego.
      4) obowiązkowo co najmniej połowa zajęć ćwiczeniowych/konwersatoriów powinna być poświęcona żywej dyskusji na zadany wcześniej temat. Druga połowa na pracę w dużych grupach
      - na stosunkach międzynarodowych 1/3 zajęć w języku angielskim
      - dostępność staży i praktyk - punkty ECTS przyznawane częściowo za udział w wykładach/ zajęciach, częściowo za praktyki. Im więcej godzin praktyk, tym więcej punktów można zarobić (do pewnego poziomu, oczywiście). To by motywowało studentów. Obowiązek corocznego rozliczania się z odbytych staży i praktyk (na magisterce tego nie ma). Oczywiście s. i p. powinny być płatne, choćby na minimalnym poziomie. A instytut powinien aktywniej partycypować w pośrednictwie między pracodawcami a studentami.
      5) część testów/ egzaminów końcowych zbiorowych, w grupach. Uświadomiłoby to studentom, że warunkiem powodzenia wspólnych przedsięwzięć jest zaufanie i solidarność, co przyda się w późniejszym życiu zawodowym

      A z innych umiejętności:
      1) języki
      2) praca w grupach
      3) praca nad umiejętnością wygłaszania przemówień publicznych
      4) rozwój kreatywnego sposobu myślenia

      Usuń
  8. Dziewczęta, bardzo nieskładnie napisany tekst, niezwykle ciężko się go czyta. Poza tym brakuje konkretów, "prześlizgnąłem" się przez te wszystkie komunały wałkowane przez media od wielu miesięcy (czy nawet lat). Nie pokazujecie tu absolutnie nic odkrywczego. Poza tym, mizerota polskich studentów nie wynika stricte z systemu edukacji wyższej - są studenci, którzy kultywują codzienne libacje, ale są też studenci, którzy robią praktyki (zarabiają i się uczą!), publikują, pracują w grantach, rozwijają się. Trzeba tylko CHCIEĆ.
    Po Was widać, że nie bardzo Wam się chce, gdyż nie wierzę, że po jakiejkolwiek pracy o charakterze praktycznym związanej z dziennikarstwem spłodziłybyście tego typu tekst. Przeciętny licealista pisze właśnie w taki sposób kolejne nudne wypracowanie.
    I nie zwalajcie wszystkiego na kadrę dydaktyczną, bo to można akurat bardzo szybko naprawić jednym/dwoma pismami do rektora podpisanymi przez dany rok. Odkąd działają te wszystkie magiczne komisje akredytacyjne, wszystkim zależy, żeby ankietki były jak najpochlebniejsze.
    Ruszyć dupska i do roboty, a nie siedzieć i smęcić!!! :))) Nie wiem na co liczy 90% studentów, którzy nie pracują zawodowo w czasie studiów - że dostaną dyplom, a przed uczelnią ustawi się cały rząd pracodawców, którzy będą się między sobą bić i wyłapywać absolwentów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi nam o to, by nie wrzucać studentów do jednego worka nazywając ich wszystkich leniami. Zgadzamy się, że można wśród nich wyróżnić takich, którym się bardziej bądź mniej chce - i tak samo jest z wykładowcami. Jeżeli ktoś wczyta się uważnie w nasz tekst zrozumie, że nie zrzucamy całej winy na wykładowców czy też system edukacji, ale krytycznie odnosimy się do postawy samych studentów. Robimy to w sposób ironiczny, co być może sprawia, że nie jest to do końca zrozumiałe dla wszystkich (co już nie jest naszą winą, bo wiadomo, że w Polsce ludziom brakuje trochę dystansu i wszystko odbierają zbyt poważnie:)
      Niech nam Pan uwierzy, że nam się chce!! Oprócz studiów mamy też pasje, którym poświęcamy masę czasu. Bloga prowadzimy hobbistycznie. Nie będziemy się tłumaczyć ze stylu w jakim piszemy, bo to chyba nie ma sensu. Jednym się podoba drugim nie:)
      Już o tym, że nam się chce świadczy chociażby fakt, że nie każdy "przeciętny licealista" prowadzi bloga (prowadzimy go prawie rok), bo mu się zwyczajnie nie chce. Woli ten czas spędzić grając w gry na komputerze.
      Podziwiamy i chwalimy studentów, którzy oprócz studiów rozwijają też swoje zainteresowania, bo same do tej grupy należymy. :) Nikt się do absolwentów w kolejkach nie ustawi - nie o tym był ten tekst. My zwróciłyśmy uwagę na atmosferę i opisywałyśmy swoje doświadczenia. Miałyśmy do czynienia z niezwykle zainteresowanymi swoim przedmiotem wykładowcami, którzy naprawdę się starali - podobnie jak studenci na ich zajęciach, a że nie tylko taka atmosfera panuje na studiach to opisałyśmy to nad czym warto się zastanowić i spróbować to zmienić! Aby żyło się lepiej :)
      Pozdrawiamy!

      Usuń
    2. http://doroszewski.pwn.pl/haslo/ironia/

      Usuń
  9. Przeciętny licealista może już nie prowadzi bloga, ale przeciętny gimnazjalista jak najbardziej. ;-) Nieładnie tak insynuować ograniczony intelekt czytelnikowi, gdy jego interpretacja rozmija się z Waszą intencją. Jeśli nie zwalacie całej winy na system, wykładowców i "panie w dziekanacie" - (co one mają do efektów kształcenia?! :O), to najwyraźniej niezbyt precyzyjnie przelałyście swoje myśli na klawiaturę. Ach, języku giętki! Ale może ja po prostu nie wczytałem się w tekst należycie uważnie? W końcu to takie skomplikowane tezy zostały wysnute!

    Abstrahując od moich umiejętności czytania ze zrozumienie, naprawdę nie rozumiem narzekania, na braki w umiejętnościach obsługi programów komputerowych. Czyja to niby ma być wina? Uczelnia odpowiada za to, że humaniści nie umieją obsłużyć Excella? Już sobie wyobrażam ten lament, gdyby na humanistycznych kierunkach wprowadzono przedmiot Wstęp do Informatyki.

    Jestem studentem tak samo jak Wy, ale w przeciwieństwie do Was uważam, że za niezbyt imponujące rezultaty studiowania winę ponoszą tylko i wyłącznie studenci, a nie system, program nauczania czy wykładowcy. To nie system edukacji produkuje klasę przeciętniaków - ani wybitnych, ani słabych. Po prostu większość populacji jest przeciętna, w niczym nie wybitna, a teraz ta większość populacji zdobywa stopnie naukowe na polskich uczelniach.

    Argumenty o zastraszonych, zgnębionych, przytłoczonych biurokracją studentów, którym straszni wykładowcy odebrali ambicję, siłę, wiarę i motywację do kształcenia są po prostu... zabawne. Mówimy o studiach czy o podstawówce? Studiowanie polega w dużej mierze na samodzielnym zdobywaniu wiedzy. Jako, że mało kto podejmuje się tego trudu, bo to żmudne, nieprzyjemne, a łatwiej dodać kolejny wpis na blogu... to pluje na uczelnie, która go tak podle potraktowała i niczego nie nauczyła.

    OdpowiedzUsuń