
„Pornol
dla kucht domowych”, „dzieło nikomu do niedawna nieznanej kobieciny”,
„napuszony, głupawy, infantylny, nudny, żałośnie płytki”,
wyżywa się w swojej recenzji na stronie wnas.pl
Łukasz Adamski. Na koniec zastanawia się, czy polskie feministki zaprotestują
przeciwko filmowi, który nie potępia przemocy wobec kobiet (!) Wow, jestem pod
wrażeniem radosnej szczerości, z jaką autor prezentuje swój mizoginizm. Brakuje
tylko, aby na koniec zakrzyknął: „baby do garów, a nie do pisania książek i
robienia filmów!”
Problem z „50 twarzami Greya”
jest następujący: kobieta reżyseruje
książkę napisaną przez kobietę dla kobiet, w której przedstawiono seks z kobiecej perspektywy. Nie przywykliśmy,
aby przekaz dotyczący TYCH spraw był tak naładowany estrogenem. Zdezorientowani
są nawet specjaliści. W tym tygodniu „Newsweek” donosi na okładce: „naukowcy ostrzegają: brutalny seks jak z
filmu i powieści może zniszczyć twój związek”. O nie! Zaglądam do środka i
okazuje się, że nie żadni naukowcy, ale JEDEN naukowiec (a konkretnie
seksuolog, dr Andrzej Depko) radzi kobietom, aby nie zmuszały swoich partnerów
do wyuzdanego seksu. „To co wam,
kobietom, może wydawać się podniecające, dla niego będzie przykre, a wasze
wyobrażenia o wspaniałym seksie mogą go po prostu przerosnąć”, twierdzi. Zaczynam się bać, że po obejrzeniu tego
demoralizującego filmu kobiety zaczną odgryzać partnerom głowy, jak modliszki.
Chill out, spokojnie!
Przeczytałam książkę, obejrzałam film i powiem tak: one NIE SĄ o upokarzaniu,
poniżaniu, zadawaniu bólu i robieniu czegoś wbrew sobie. Tak naprawdę historia
Christiana Greya i Anastasii Steele JEST o dopasowywaniu się partnerów do
siebie nawzajem, reagowaniu na siebie, wyczuleniu na drugą osobę. Jest o tym,
jak każde z nich sukcesywnie przesuwa swoje granice (Uległa wcale nie jest taka uległa, a Panu przestaje podobać się takie bezwzględne panowanie) i o
satysfakcji, jaką OBIE strony mogą z tego mieć. Z obejrzenia tego filmu i potraktowania
go jako inspiracji do eksplorowania siebie nawzajem (niekoniecznie za pomocą
szpicruty, pejcza czy kajdanek, ale co kto lubi) skorzystać mogą i kobiety, i
mężczyźni.
I na koniec z dedykacją dla Pana
Adamskiego i jego obaw o szerzenie przekazu pełnego przemocy: kiedy kobieta
czuje, że facet skupia na niej całą swoją uwagę i chce zrobić jej dobrze, nie
ma mowy o upokarzaniu i przemocy! Upokarzające może być wykonywanie czynności,
których jedna ze stron sobie nie życzy, a pełen przemocy może być zwykły „waniliowy seks”. Gierki erotyczne
poprzedzone pytaniami o granice względne i bezwzględne, ciągłe pytanie, czy
wszystko w porządku, czy nie boli, jak się czujesz i o czym myślisz, to nie
przemoc. „50 twarzy Greya” to historia specyficznej edukacji seksualnej, takie
„Dirty Dancing” XXI wieku, tylko że
teraz jest trochę bardziej dirty, a mniej dancingu ;)
KAROLINA: Po
obejrzeniu filmu odbyłyśmy krótką rozmowę, którą – pamiętam – podsumowałaś następująco:
„Ale wiecie co? Nie zamierzam krytykować tego filmu”. Nie mogłam się nie zgodzić,
bo sama miałam podobne odczucia. Skąd ta zalewająca fala krytyki? Czy naprawdę
nie było gorszych filmów, które przyczyniły się do obniżenia poziomu IQ (u
niektórych i tak już dość niskiego)? Oczywiście, że były! Wspomnę chociażby
polskie komedie z ostatnich lat, które są tak przewidywalne, że już w pierwszych
sekundach nie tylko domyślamy się końca, ale jesteśmy w stanie opisać wszystkie
sceny aż do finału.
Tutaj mamy trochę tajemniczości,
mroku, trochę humoru, trochę miłości i kilka scen erotycznych, które nie są
jakoś niezwykle bulwersujące, jeśli ktoś choć raz w życiu oglądał „Nagi Instynkt”
czy „Fatalne Zauroczenie”. I na pewno nie stanowią one 90% filmu,
czego zapewne większość się spodziewała. Być może przez wzgląd na to, że – jak
już wspomniałaś – film reżyserowała kobieta, a jak wiadomo, kobiety nieco
inaczej patrzą na pewne aspekty życia uczuciowego.
Może nie jest to wiekopomne dzieło,
ale też nie filmowy gniot. Fabuła nie jest odkrywcza
ani zaskakująca – rzeczywiście. Według niektórych skierowana do niezbyt wymagającej
publiczności (z której zapewne część tłumnie przybędzie do kin) – tutaj można
polemizować. Ale zastanówmy się: czy to nie prostota jest kluczem do sukcesu?
Czy ktoś spodziewał się, że klasyczna mała czarna Coco Chanel zagości w szafach
kobiet na całym świecie?
Już od momentu pojawienia się
bajkowego Kopciuszka karmimy się marzeniami o księciu na białym koniu, a to
jest po prostu jego alternatywna wersja, przeznaczona dla bardziej dojrzałych
kobiet.
To co urzeka, to ścieżka dźwiękowa,
która jest genialna! Od Sii przez Franka Sinatrę po Annie Lennox, której „I
spell on you” do dzisiaj nucę. Grey potwierdza jedynie fakt, że nie ma ideałów,
a każdy ma swoją drugą twarz (albo i pięćdziesiąt) ;) Nic nowego!
JUSTYNA: Dziewczyny,
mamy chyba podobne zdanie na temat tego filmu. Ludzie – a właściwie lepiej byłoby
napisać kobiety (biorąc pod uwagę
statystki, kto wybiera się do kina na „50 twarzy Greya”) tak naprawdę dobrze
wiedzą, czego się spodziewać. Nie ma co obśmiewać dialogów, fabuły czy sławnego
pokoju zabaw, bo to wszystko jest w książce, którą albo ktoś czytał i krytykował,
albo nie czytał i … też krytykował.
To co złe, zawsze dobrze się
sprzedaje – 100 milionów zakupionych książek mówi samo za siebie. Producenci
filmu zapewne też już zacierają ręce, myśląc o nadchodzących milionach spływających
na ich konta :)
Według mnie film zrobiony jest
całkiem dobrze. Ogląda się go ponad 2 godziny niekoniecznie zerkając na zegarek
co 5 minut, nikt też nie opuścił sali w trakcie seansu. To co w filmie szczególnie
powala, to ścieżka dźwiękowa. Polecam posłuchać choć raz Annie Lennox „I put a
spell on you”, o której już wspomniałaś, Karolina. Zachwyca też utwór „Earned it”
czy zaaranżowana na nowo piosenka Beyonce i Jaya Z „Drunk in Love” - prawdziwy
majstersztyk!
Film wyreżyserowany został przez
kobietę dla kobiet, co czuć i widać w każdej ze scen. To kobieta jest tutaj w
centrum zainteresowania zarówno Christiana Greya, jak i samych widzów. Fenomen Greya
polega na tym, że jest on dla wielu kobiet (świadomie lub nieświadomie) ucieleśnieniem
współczesnej bajki o Kopciuszku. Z pejczem, sznurem i podwieszaniem pod sufitem
w tle ;) Jest nieprzewidywalny, tajemniczy, ale zarazem opiekuńczy i męski. Być
może w tym tkwi sukces książki i - śmiało można powiedzieć - również filmu.
Dlatego, drogie Panie, bez wstydu
– jeżeli macie ochotę iść do kina na Greya, nie wahajcie się i wyróbcie sobie własne
zdanie na jego temat. „Mr Grey will see you now”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz