piątek, 20 lutego 2015

Obrona Greya






DARIA: Od razu mówię: nie zamierzam przejechać się po Greyu. Każdy szanujący się krytyk na tyle sposobów wydrwił już tą nieszczęsną E.L. James, jej książkę, film nakręcony na jej podstawie, aktorów, reżyserkę, a także oświetleniowców, dźwiękowców i panów od kabli, że nie zostawili mi dużego pola do popisu. Dlatego powiem przewrotnie – dla mnie Grey jest ok!  

„Pornol dla kucht domowych”, „dzieło nikomu do niedawna nieznanej kobieciny”, „napuszony, głupawy, infantylny, nudny, żałośnie płytki”, wyżywa się w swojej recenzji na stronie wnas.pl Łukasz Adamski. Na koniec zastanawia się, czy polskie feministki zaprotestują przeciwko filmowi, który nie potępia przemocy wobec kobiet (!) Wow, jestem pod wrażeniem radosnej szczerości, z jaką autor prezentuje swój mizoginizm. Brakuje tylko, aby na koniec zakrzyknął: „baby do garów, a nie do pisania książek i robienia filmów!”

Problem z „50 twarzami Greya” jest następujący: kobieta reżyseruje książkę napisaną przez kobietę dla kobiet, w której przedstawiono seks z kobiecej perspektywy. Nie przywykliśmy, aby przekaz dotyczący TYCH spraw był tak naładowany estrogenem. Zdezorientowani są nawet specjaliści. W tym tygodniu „Newsweek” donosi na okładce: „naukowcy ostrzegają: brutalny seks jak z filmu i powieści może zniszczyć twój związek”. O nie! Zaglądam do środka i okazuje się, że nie żadni naukowcy, ale JEDEN naukowiec (a konkretnie seksuolog, dr Andrzej Depko) radzi kobietom, aby nie zmuszały swoich partnerów do wyuzdanego seksu. „To co wam, kobietom, może wydawać się podniecające, dla niego będzie przykre, a wasze wyobrażenia o wspaniałym seksie mogą go po prostu przerosnąć”, twierdzi. Zaczynam się bać, że po obejrzeniu tego demoralizującego filmu kobiety zaczną odgryzać partnerom głowy, jak modliszki.

Chill out, spokojnie! Przeczytałam książkę, obejrzałam film i powiem tak: one NIE SĄ o upokarzaniu, poniżaniu, zadawaniu bólu i robieniu czegoś wbrew sobie. Tak naprawdę historia Christiana Greya i Anastasii Steele JEST o dopasowywaniu się partnerów do siebie nawzajem, reagowaniu na siebie, wyczuleniu na drugą osobę. Jest o tym, jak każde z nich sukcesywnie przesuwa swoje granice (Uległa wcale nie jest taka uległa, a Panu przestaje podobać się takie bezwzględne panowanie) i o satysfakcji, jaką OBIE strony mogą z tego mieć. Z obejrzenia tego filmu i potraktowania go jako inspiracji do eksplorowania siebie nawzajem (niekoniecznie za pomocą szpicruty, pejcza czy kajdanek, ale co kto lubi) skorzystać mogą i kobiety, i mężczyźni.

I na koniec z dedykacją dla Pana Adamskiego i jego obaw o szerzenie przekazu pełnego przemocy: kiedy kobieta czuje, że facet skupia na niej całą swoją uwagę i chce zrobić jej dobrze, nie ma mowy o upokarzaniu i przemocy! Upokarzające może być wykonywanie czynności, których jedna ze stron sobie nie życzy, a pełen przemocy może być zwykły „waniliowy seks”. Gierki erotyczne poprzedzone pytaniami o granice względne i bezwzględne, ciągłe pytanie, czy wszystko w porządku, czy nie boli, jak się czujesz i o czym myślisz, to nie przemoc. „50 twarzy Greya” to historia specyficznej edukacji seksualnej, takie „Dirty Dancing” XXI wieku, tylko że teraz jest trochę bardziej dirty, a mniej dancingu ;)




KAROLINA: Po obejrzeniu filmu odbyłyśmy krótką rozmowę, którą – pamiętam – podsumowałaś następująco: „Ale wiecie co? Nie zamierzam krytykować tego filmu”. Nie mogłam się nie zgodzić, bo sama miałam podobne odczucia. Skąd ta zalewająca fala krytyki? Czy naprawdę nie było gorszych filmów, które przyczyniły się do obniżenia poziomu IQ (u niektórych i tak już dość niskiego)? Oczywiście, że były! Wspomnę chociażby polskie komedie z ostatnich lat, które są tak przewidywalne, że już w pierwszych sekundach nie tylko domyślamy się końca, ale jesteśmy w stanie opisać wszystkie sceny aż do finału.

Tutaj mamy trochę tajemniczości, mroku, trochę humoru, trochę miłości i kilka scen erotycznych, które nie są jakoś niezwykle bulwersujące, jeśli ktoś choć raz w życiu oglądał „Nagi Instynkt” czy „Fatalne Zauroczenie”. I na pewno nie stanowią one 90% filmu, czego zapewne większość się spodziewała. Być może przez wzgląd na to, że – jak już wspomniałaś – film reżyserowała kobieta, a jak wiadomo, kobiety nieco inaczej patrzą na pewne aspekty życia uczuciowego.

Może nie jest to wiekopomne dzieło, ale też nie filmowy gniot. Fabuła nie jest odkrywcza ani zaskakująca – rzeczywiście. Według niektórych skierowana do niezbyt wymagającej publiczności (z której zapewne część tłumnie przybędzie do kin) – tutaj można polemizować. Ale zastanówmy się: czy to nie prostota jest kluczem do sukcesu? Czy ktoś spodziewał się, że klasyczna mała czarna Coco Chanel zagości w szafach kobiet na całym świecie?

Już od momentu pojawienia się bajkowego Kopciuszka karmimy się marzeniami o księciu na białym koniu, a to jest po prostu jego alternatywna wersja, przeznaczona dla bardziej dojrzałych kobiet.

To co urzeka, to ścieżka dźwiękowa, która jest genialna! Od Sii przez Franka Sinatrę po Annie Lennox, której „I spell on you” do dzisiaj nucę. Grey potwierdza jedynie fakt, że nie ma ideałów, a każdy ma swoją drugą twarz (albo i pięćdziesiąt) ;) Nic nowego!





JUSTYNA: Dziewczyny, mamy chyba podobne zdanie na temat tego filmu. Ludzie – a właściwie lepiej byłoby napisać kobiety (biorąc pod uwagę statystki, kto wybiera się do kina na „50 twarzy Greya”) tak naprawdę dobrze wiedzą, czego się spodziewać. Nie ma co obśmiewać dialogów, fabuły czy sławnego pokoju zabaw, bo to wszystko jest w książce, którą albo ktoś czytał i krytykował, albo nie czytał i … też krytykował.

To co złe, zawsze dobrze się sprzedaje – 100 milionów zakupionych książek mówi samo za siebie. Producenci filmu zapewne też już zacierają ręce, myśląc o nadchodzących milionach spływających na ich konta :)

Według mnie film zrobiony jest całkiem dobrze. Ogląda się go ponad 2 godziny niekoniecznie zerkając na zegarek co 5 minut, nikt też nie opuścił sali w trakcie seansu. To co w filmie szczególnie powala, to ścieżka dźwiękowa. Polecam posłuchać choć raz Annie Lennox „I put a spell on you”, o której już wspomniałaś, Karolina. Zachwyca też utwór „Earned it” czy zaaranżowana na nowo piosenka Beyonce i Jaya Z „Drunk in Love” - prawdziwy majstersztyk!

Film wyreżyserowany został przez kobietę dla kobiet, co czuć i widać w każdej ze scen. To kobieta jest tutaj w centrum zainteresowania zarówno Christiana Greya, jak i samych widzów. Fenomen Greya polega na tym, że jest on dla wielu kobiet (świadomie lub nieświadomie) ucieleśnieniem współczesnej bajki o Kopciuszku. Z pejczem, sznurem i podwieszaniem pod sufitem w tle ;) Jest nieprzewidywalny, tajemniczy, ale zarazem opiekuńczy i męski. Być może w tym tkwi sukces książki i - śmiało można powiedzieć - również filmu.

Dlatego, drogie Panie, bez wstydu – jeżeli macie ochotę iść do kina na Greya, nie wahajcie się i wyróbcie sobie własne zdanie na jego temat. „Mr Grey will see you now”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz