środa, 18 marca 2015

PKP - Przygody (w) Kolejach Polskich


www.1435.pl, www.prabuty.com

JUSTYNA:  Wybrałam się w weekend do Krakowa. Rozważałam różne środki transportu, począwszy od podróży autokarem, przez BlaBla Car, na pociągu skończywszy. Decyzja zapadła, a przewozy PKP wzbogaciły się o moje 180 zł (podróż w dwie strony). Jak trudny jest wybór pomiędzy krótszą podróżą a tańszym przejazdem, zdałam sobie sprawę przed okienkiem kasowym: wybrać podróż 2,5 – godzinną, ale droższą czy może prawie 5-godzinną, ale tańszą? Doszłam ze sobą do konsensusu – w jedną stronę dotarłam w niecałe 3 godziny, a podróż powrotna do Warszawy wydłużyła się do 5 godzin.

Nie jestem przesądna, ale podróż pociągiem po Polsce 13 w piątek wydała mi się co najmniej interesująca. Odjazd? 14.35 – siedzę, czekam. Mija 5 minut – nadal stoimy, ale widzę poruszenie na peronie – 1 policjant, 2 policjant, potem 5 – dzieje się. Opóźnienie sięgnęło ponad 15 minut, ale w końcu ruszyliśmy. Problemem okazało się 2 podróżnych, którzy zapewnili sobie darmowy transport. Jak to mówią: „kto nie ryzykuje, nie pije szampana” ;] Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że pociąg „jakby luksusowy” nie posiada wagonu WARS. Spojrzałam na moich współpasażerów – pełna konsternacja. Pan konduktor zapewnił nas jednak, że możemy liczyć na poczęstunek. W związku z tym, że w Polsce dużo się obiecuje, a mało robi – zabezpieczyłam się na taką ewentualność 1 jabłkiem. I dobrze zrobiłam – poczęstunek zobaczyłam dopiero, gdy wysiadłam z pociągu i poszłam zjeść obiad :] Z dobrych rzeczy – pomimo 15-minutowego opóźnienia, do Krakowa dotarłam niemal punktualnie. Pan konduktor przez megafon przeprosił wszystkich pasażerów za to, że przyjechaliśmy parę minut po czasie. Czyż to nie brzmi pięknie?

Na 5-godzinną podróż powrotną przygotowywałam się od piątku. Sprawdziłam wszystko dokładnie – okazało się, że droga z Krakowa do Warszawy w tym przypadku została wydłużona do 377 km (przy 293 km w droższym w wydaniu :) Warunki były naprawdę dobre, siedzenia wygodne. Jedyne, co wzbudziło we mnie lekkie zdziwienie to podanie informacji, że wszystkie wagony objęte są obowiązkową rezerwacją miejsc (nie wiedziałam, że stojących także). Pociąg osiągał prędkość światła – miejscami dochodzącą do 9 km/h. Zaopatrzyłam się w książki, gazety i iPoda. Po 5 godzinach dotarłam na miejsce – uff. I na koniec nawiązując do najnowszej kampanii reklamowej PKP - wiem, że nie każdy pociąg to PKP i nie każdy mężczyzna z widłami to Posejdon. Sprawdziłam to na własnej skórze.




KAROLINA: Pendolino mknie przez (jeszcze) nie do końca przygotowane do tego polskie tory. Chciałoby się zanucić „Strach się bać, yeye”. Oprócz tego mamy wspomniane już Intercity (czasami bez Warsu), TLK i Interregio, które jeździ z rzadka. Ale pamiętajmy, że nie każdy pociąg to PKP – Interregio na przykład (dla tych, którzy nie wiedzą) to już nie PKP, o czym informują kampanie medialne polskich kolei, które są naprawdę niezłe – „nie każdy mężczyzna z widłami to Posejdon” – szczyt błyskotliwości! 

Wyprawa do Krakowa zawsze wydawała się stosunkowo prosta. Idę, kupuję bilet i już. A tutaj niespodzianka – wszystko, co było w miarę tanie, wycofano i zastąpiono czym? Czymś bardziej ekskluzywnym, ale zdecydowanie droższym. Niby można kupić bilet wcześniej (wtedy są promocje) - ale ludzie, kto w dzisiejszych czasach, jeśli nie ma rodziny w innym mieście w Polsce, planuje wyjazd do Krakowa, Wrocławia itd. z miesięcznym wyprzedzeniem? Z miesięcznym to ludzie z rzadka samolot rezerwują, chyba że do Ameryki. Trzeba może lepiej przygotowywać swój grafik. Z wyprzedzeniem.

Rzeczywiście, spóźnień nie ma, czysto, przestronnie, miejsca w TLK z rezerwacją (tą stojącą także). Ale o co chodzi? Kto nie lubi sobie postać przez 4 godziny? Nasiedzimy się przez kolejny tydzień, więc weekend trzeba spędzić inaczej, w myśl zasady „Dziękuję, postoję”. Przekąska w postaci wody, herbaty lub kawy: prawdziwa uczta, chciałoby się rzec! To chyba w ramach 40 dni postu i przygotowań do świąt Wielkanocnych. Aż nie wiedziałam, na co się skusić, wybrałam jednak niegazowaną. Takimi przekąskami może „najedliby się” spragnieni na pustyni. Ale ok, chcieli dobrze.

Generalnie wolę jeździć pociągami, bo jak myślę o autokarach, robi mi się słabo. Legendy krążą o braku miejsca na nogi dla podróżujących Polskim Busem – ciekawe, kto w zamyśle miał tym podróżować, może psy wystawowe? Niby jest WIFI, ale nie działa. Ooo, właśnie: w PKP było, ale zostaliśmy poinformowani, że jedynie w 2 wagonach. Taki totolotek. W TLK nie było kontaktów, bo ludzie z telefonami i komputerami jeżdżą pewnie tylko Intercity. Tak by z tego wynikało. Przerażenie w oczach pana, który się o tym dowiedział – bezcenne. Przy tym wzrok Samary z „The Ring” to spotkanie oko w oko z Królewną Śnieżką ;)




DARIA: Różnica między pociągami zagranicznymi i polskimi jest mniej więcej taka, jak między lewym a prawym brzegiem Wisły w Warszawie. Lewy – równiutki, wylany betonem, pełen atrakcji, Cudów nad Wisłą, Syrenek i Koperników. Prawy – dziki, zarośnięty, nieprzewidywalny: możesz tu spotkać grupę hipsterów palących ognisko koło Mostu Poniatowskiego albo trupa dyndającego na drzewie, jak w ostatnim filmie Szumowskiej „Body/Ciało”. Podobnie jest z liniami kolejowymi: na Zachodzie nuda i porządek, u nas nigdy nie wiesz, na co trafisz.

Ta nieprzewidywalność ma swoje plusy i minusy. Kiedyś jechałam do Krakowa i zamierzając po drodze popracować, wzięłam laptopa. Nie wiedzieć czemu założyłam, że w pociągu będą działające gniazdka elektryczne. W obu klasach i Warsie nie znalazło się ani jedno, z którego popłynąłby prąd, zrezygnowana wróciłam więc do mojego wypchanego po brzegi 8 -  osobowego przedziału. Uratował mnie pan z wąsem, który wspaniałomyślnie podzielił się ze mną „Gazetą Wyborczą” i zamiast z nosem w laptopie, spędziłam podróż czytając od deski do deski „Wysokie Obcasy” i podziwiając krajobraz Małopolski.


Podróże PKP nauczyły mnie też, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia (lub stania). Można uważać się za szczęściarza siedząc na korytarzu i być bardzo skwaszonym w pustawym przedziale, serio. Najbardziej wypchany pociąg na świecie odjeżdża ze stacji Kraków Główny wczesnym niedzielnym popołudniem – zajęty jest dosłownie każdy metr kwadratowy powierzchni. Jako wytrawny podróżnik rzuciłam się od razu do Warsu, ale mój patent na brak miejscówki – przesiedzenie całej podróży w wagonie restauracyjnym – stał się niestety zaskakująco popularny, i w efekcie wylądowałam na podłodze w przejściu. Uważałam się za mega szczęściarę: pewna matka z dwójką dzieci umościła się jakieś 2 metry dalej, bezpośrednio pod toaletą, dwóch młodych chłopaków wywiesiło się przez okno. Konduktorzy i spacerowicze fruwali nade mną, a ja byłam bardzo zadowolona, mogąc przybrać pozycję półleżącą, niczym nagrobki z Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu. Najbardziej traumatyczną podróż przeżyłam z kolei w Nowy Rok. Trasa Kraków - Poznań parę lat temu, czas trwania: 8 godzin. To były jeszcze te czasy, kiedy w przedziałach można było palić (!!!), a mój współtowarzysz ochoczo korzystał z tego prawa, ćmiąc bezgłośnie (pierwszy raz w życiu byłam świadkiem, jak ktoś palił nie wydając absolutnie żadnego dźwięku) jedną fajkę za drugą. O jego obecności przypominał tylko intensywny, gryzący zapach tanich papierosów.


Niektórzy nie lubią interakcji w podróży, ja wręcz przeciwnie. Uwielbiam te dziwaczne, parogodzinne znajomości z ludźmi, których już nigdy nie zobaczę. Wracając do domu na Boże Narodzenie jakieś 7 lat temu jadłam sobie słynnego krakowskiego obwarzanka, co dla pana z naprzeciwka (wyglądał jak Święty Mikołaj w cywilu i miał najbardziej czerwony nos, jaki widziałam) stało sie pretekstem do rozmowy. Z błyskiem w oczach opowiadał o wczasach pracowniczych, na które jeździł w PRL, a „woda w jeziorze Bajkał była tak przezroczysta, że widać było kolorowe rybki, które pływały pod spodem”. Innym razem siedziałam sobie w Warsie, czytając „Kobiety dyktatorów”, które dostałam parę dni wcześniej na urodziny. Kątem oka dostrzegłam, że facet obok zerka mi przez ramię i zbiera się, żeby zagadać. Zajęło mu jednak dłuższą chwilę, zanim rzucił niby od niechcenia „Tego duce to chyba już powiesili?” nawiązując do rozdziału o Mussolinim. Od rozmów o książkach przeszliśmy do filmów, potem do polskiej kultury i okazało się, że facet zamierza otworzyć muzeum. Jednak najbardziej niezwykła była rozmowa na trasie Wrocław – Kraków parę lat temu. Wracałam po kolejnych nieudanych egzaminach do szkoły teatralnej i rozważając, jak bardzo bezsensowne jest moje życie wyjęłam kartkę, żeby trochę je uporządkować. Z jednej strony wypisałam, czym mogłabym się zająć, z drugiej argumenty za i przeciw. W pewnym momencie chłopak siedzący po mojej prawej skomentował jakoś tę listę, i tak zaczęliśmy gadać. Okazało się, że jego brat jest aktorem w jednym z poznańskich teatrów, więc opowiedział  mi trochę o blaskach i cieniach tego zawodu i dzięki niemu zrozumiałam, że na aktorzeniu świat się nie zaczyna ani nie kończy. On sam zamierzał (z tego co pamiętam) zostać komentatorem sportowym. Mam nadzieję, że mu się udało :)


Tak więc ja lubię ten dziwny, krzaczasty prawy brzeg, te polskie nieogarnięte koleje państwowe. Nie zawsze jest komfortowo, jako „poczęstunek” dostaniesz  wrzątek i Nescafe w saszetce (juz nie dają ciasteczek, wczoraj jechałam), kible bywają brudne a pociągi zatłoczone, ale przynajmniej jest co wspominać :)

2 komentarze:

  1. Zgadzam się! Ta nasza polska szalona rzeczywistość zdecydowanie ma swój urok :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Szalona i dzika;] Ale przynajmniej jest co wspominać !!

    OdpowiedzUsuń