środa, 1 kwietnia 2015

Restaurant Weekend i foodtrucki: hot or not?

www.freepik.com

JUSTYNA:

Restaurant Week czy Food Truck?

Od zarania dziejów świat człowieka kręcił się wokół tego, co zjeść i jak to pożywienie zdobyć. Polowanie na uciekające posiłki zamieniono na Food Trucki  i Restaurant Weeki, gdzie to jedzenie wychodzi nam naprzeciw! Do skorzystania z tych smacznych usług zachęcani jesteśmy nie tylko kampanią reklamową, która prawie usadza nas przy zarezerwowanym stole, ale także (lub przede wszystkim) CENĄ. Kto nie chciałby skorzystać z okazji zjedzenia posiłku w całkiem dobrej, a może i bardzo dobrej knajpie w cenie 40 ZŁ?

Food truck to już trochę inna bajka. Tzw. jedzenie na kółkach „przyjechało” do nas z Ameryki, gdzie samochód z fast foodem stoi niemal pod każdą szanującą się korporacją. Tzw. rekiny biznesu nie marnują czasu na jedzenie. Raz, dwa, winda (spojrzenie na zegarek), schody, przysmak (spojrzenie na zegarek) i w 5 minut jesteśmy z powrotem, aby przypadkiem świat się nie załamał, bo 10 minut nie było nas przy komputerze (zjawisko zwane „urokiem kapitalizmu”). Ale nie dramatyzując (choć mam to w zwyczaju) - food trucki popularność zyskują na różnego rodzajach festiwalach muzycznych, gdzie po okresie „suszy” przychodzi faza głodu. ;] (if u know what i mean)

W Polsce food trucki to okazja do najedzenia się do woli. Ostatnio z otwartymi ramionami przywitał się z nimi Stadion Narodowy. Tłumy przybyłych świadczą o tym, że jest to całkiem dobry BIZNES. Tanio, szybko – mamy dwie zalety. Nie wiem, jak na tego typu przysmaki reaguje sanepid lub Magda Gessler, która za bardzo nie miałaby miejsca, żeby przeprowadzić tam „Kuchenną Rewolucję” (i porzucać talerzami).

Słyszeliście może o New York Restaurant Week, London Restaurant Festival  czy Copenhagen Dining Week? Nie? To czas to zmienić. Warszawa uczy się od najlepszych. Bo jeżeli udało się tam, czemu nie  miałoby przyjąć się w Polsce? Przecież pretendujemy do miana europejskiego Nowego Jorku, czyż nie? :)




KAROLINA:

Restaurant Week: promocja czy zarobek? Wrócicie czy nie?

Pierwsza październikowa edycja Restaurant Week 2014 w wydaniu warszawskim już za nami.  W ostatni weekend marca odbył się z kolei Warsaw Italian Weekend (27-29.03), a ja jako fanka włoskiej kuchni, nie mogłam tego przegapić. Byłam, widziałam, jadłam, to mogę się wypowiedzieć. Pomysł organizatorów przyjął się idealnie, ludzie tłumnie ruszyli do restauracji. W końcu za jedyne 39 zł mogli zjeść 3-daniowy posiłek. Taki kulinarny weekend jest doskonałą promocją dla każdego miejsca, dlatego dziwię się niektórym właścicielom, którzy za te 39 zł chcieli na ludziach zaoszczędzić. Uwaga: klienci już nie wrócą. A zła reklama będzie ciągnąć się przez długi czas. Już w dzieciństwie uczono nas, że albo umiemy się bawić, albo nie*. (*zgłaszając swoją restaurację zgadzamy się na udział w zabawie z uwzględnieniem wszystkich jej zasad). Dla mniej wtajemniczonych i łopatologicznie – ludzie za 39 zł chcą się zwyczajnie najeść.

Jeśli chodzi o Warsaw Restaurant Week, to tutaj był gdzieniegdzie problem ze zrozumieniem definicji 3-daniowego posiłku. Z pewnością nie jest to kawałek sałaty podawany w słoiczku wielkości solniczki (chyba, że robimy Warsaw Diet Weekend dla blogerek modowych), jaki zaserwowała Aioli na Świętokrzyskiej. Ryba smutnie patrzyła na mnie z talerza, a deser, bodajże z dyni, musiałam najpierw znaleźć na stole, bo był tak ‘wielki’, że zasłoniła go (chyba ze wstydu) leżąca obok serwetka. Wyraźnie wyróżniało się El Popo czy Santorini (Kręglickich). Nie było dań degustacyjnych, tylko normalne porcje serwowane jak co dzień o każdej porze.

La vita e’ bella, czyli włoski weekend w Warszawie

Na weekend włoski zdecydowałam się na La Tomatinę. Byłam pod wrażeniem. Oni po prostu wiedzą, jak się bawić. Ceny przystępne, adekwatne do wielkości i jakości serwowanych potraw. Jedzenie wyśmienite, porcje ogromne, a tłumy stojące przed wejściem mówiły same za siebie. Za 39 zł mogliśmy przenieść się na chwilę do krainy włoskiej rozkoszy. Chociaż na tak syte posiłki polecam zdecydowanie godziny popołudniowe, a nie późnowieczorne (zapłaciłam za to koszmarami o dziwnych stworach, ale podobno tak się zdarza po przejedzeniu).

Polecane jest również Chianti i San Lorenzo - obydwie zebrały doskonałe opinie.

Włoska kuchnia jest jedną z najlepszych i najpopularniejszych na świecie i szczerze wszystkich zachęcam do odkrywania jej nowych smaków.

Do kolejnego (smacznego) spotkania! A presto!





DARIA:                                                                                                     
Żarcie na kółkach – i na luzie

Jedzenie staje się nowym seksem, nową modą, nową przyjemnością, sposobem na życie i spędzanie wolnego czasu – można wywnioskować po minionym weekendzie. Karolina opisała Italian Weekend - dla tych, którzy preferują luźniejszy klimat i niższe ceny, była druga opcja: „Żarcie na Kółkach – Start Sezonu”. Na Błoniach Stadionu Narodowego nastąpiła inwazja food trucków – organizatorzy chwalili się, że nigdy jeszcze nie było ich tak wiele na raz w jednym miejscu :) Z góry wyglądało to jak obozowisko przed Woodstockiem: podejrzewam, że ostatni raz tyle dziwnych, kolorowych wehikułów zjechało właśnie na hipisowski festiwal (choć nad nimi unosił się pewnie zgoła inny zapach ;)

Jak wybrać food truck?

Kiedy podeszłam bliżej, poczułam się jak dziecko w wesołym miasteczku: chcę i na diabelski młyn, i na samochodziki, i do domu strachów, NARAAAAAZ! Ale wiedząc, że nawet mój żołądek ma jakieś granice pojemności, musiałam się na coś zdecydować. Podstawa to dobry research: często je się na stojąco, dobrze więc wziąć coś poręcznego, co można ugryźć nie bojąc się, że połowa dania wypłynie z drugiej strony. Ja mam też pewną awersję do burgerów: zawsze kiedy biorę takiego do ręki mam wrażenie, że szczęka wypadnie mi z zawiasów. Tego dania po prostu nie da się spożyć kulturalnie przy ludziach – potrzeba odosobnienia, dużo wody i serwetek/ręczników (prawie jak przy porodzie). Wybierając food truck, należy też zastanowić się nad swoim konformizmem i skłonnością do podążania za tłumem: czy to, że gdzieś są największe kolejki znaczy, że jest tam najlepsze jedzenie? Czy może po prostu obsługa nie nadąża? Ja staram się zawsze szukać czegoś dziwnego, innego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. Zapiekankę/burgera/kanapkę mogę zjeść zawsze, mnóstwo jest knajp, które je serwują. Doceniam pomysł i oryginalność.

Czekanie na przyjemność

Skierowałam się więc do kolorowego Kingston Town Patty, gdzie dwóch wyluzowanych kolesi w wielkich jamajskich czapkach serwowało różne rodzaje patti (czyli rodzaj pieroga wielkości dłoni) i trójkolorowe sorbety w cudnych butelkach z palmami, które robiły furorę - niestety po kilku godzinach butelek zabrakło, więc o sorbecie się nie wypowiem :/ Patti z kurczakiem curry było pyszne i egzotyczne, ale nie zrekompensowało 40 – minutowego oczekiwania. Dobrze byłoby więc usprawnić proces produkcji. Poszłam więc „dojeść się” do Good Luck Food Truck. Kolejki nie było w ogóle, do wyboru bodajże 2 dania, ALE JAKIE! W ciągu 5 minut podano mi najlepszą tortillę, jaką w życiu jadłam: była tam pieczona szynka, białe wino, pomarańcze, cynamon, mnóstwo przypraw – wow! Choć z początku chciałam iść na tacos serwowane naprzeciwko (bo wielka kolejka, to pewnie coś jest na rzeczy), nie żałowałam.

Kiedy kolejny zjazd?

Ogólnie pomysł świetny – podejrzewam, że pewne niedociągnięcia wynikały z tego, że zainteresowanie przerosło oczekiwania. Dlatego po 4 – 5 godzinach na niektórych truckach pojawiały się napisy „Jesteście świetni! Sprzedaliśmy wszystko”, albo z kilkunastu pozostawały 2 – 3 opcje.  Mam nadzieję, że truckowcy wyciągną wnioski i już perfekcyjnie przygotowani zjadą na startujące w maju „KCę jeść! Czyli food trucki w byłym KC PZPR!” Udział w wydarzeniu zadeklarowało na Facebooku już 5,7 tys. osób, więc szykujcie się! A kto nie wytrzyma, niech skorzysta z aplikacji „Truck me”, pozwalającej zlokalizować food trucki znajdujące się w okolicy, sprawdzić ceny, menu i pobrać kupony zniżkowe. Jak ktoś kiedyś powiedział: „Głodny? Na co czekasz!” ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz