sobota, 28 marca 2015

Współczesne wersje bajek Disneya #princecharming #selfie?

www.pinterest.com
                           



JUSTYNA: Kto nie kocha bajek? Ja jestem ich wielką fanką! Tam wszystko jest jasne – zawsze dobro wygrywa ze złem, a boski książę zakochuje się w niewinnej, ale pięknej dziewczynie. W bajkach liczy się skromność, dobroć, odwaga i wyznawane wartości (o czym w tych czasach często się zapomina). Ale do rzeczy!



Współczesna ekranizacja „Królewny Śnieżki” z 2012 roku z Lilly Collins w roli głównej jest … WSPANIAŁA! Przyznam, nie jestem obiektywna, bo jak już wcześniej napisałam – KOCHAM BAJKI! Dają mi one wiarę w człowieka i jego dobre zamiary ;] Ale zacznijmy od krótkiego wprowadzenia. Otóż: nie wiem czy wiecie, ale Śnieżka, bohaterka jednej z baśni braci Grimm, była NIEMKĄ - ciężko będzie w to uwierzyć –  przy tym również PIĘKNĄ. Jak to zwykle bywa, największym wrogiem urodziwej kobiety jest druga kobieta. Śnieżka w wydaniu amerykańskim jest odważna, ale nie naiwna. Oglądając film zadałam sobie właściwie jedno pytanie, gdy w napięciu oczekiwałam na scenę kulminacyjną z zatrutym owocem: „GDZIE JEST TO CHOLERNE JABŁKO??”. Motyw z jabłkiem w świetny sposób został zawarty w końcowej scenie filmu, kiedy to Śnieżka zgodnie z tradycyjną wersją powinna ugryźć owoc, ale nie robi tego i  zwraca się do swojej macochy (która pod wpływem utraty mocy straciła również swoją urodę) słowami:  „WAŻNE, ŻEBY W PORĘ ZROZUMIEĆ, ŻE SIĘ JUŻ PRZEGRAŁO”.

Bo Śnieżka WALCZY, jest dziewczyną z charyzmą, którą w prowadzeniu walki wręcz wyszkoliły same KRASNOLUDKI! (możliwe tylko w filmach amerykańskich). Królewna nie czeka na ratunek zamknięta w wieży, ale bierze życie we własne ręce. To ONA odczarowuje księcia z uroku, który rzuciła na niego wredna Królowa, TO ONA ratuje krasnoludki przed złymi siłami, TO ONA w końcu WYGRYWA z mściwą macochą. Prawdziwe GIRL POWER! Książę nie jest w filmie idealny, czasem zbyt łatwowierny, pakuje się w kłopoty, z których wyzwala go kobieta! To się nazywa gender.

www.polki.pl
Mamy do czynienia z prawdziwym natarciem bajek w kinach. Dlaczego? W głębi duszy każda z nas chciałaby pewnego dnia poczuć się jak księżniczka. Współczesne adaptacje bajek nie są animowane, ale dają nam bohaterów z krwi i kości. I w tym tkwi ich ogromna moc. Śnieżka jest współczesną 18-latką, która walczy o siebie, o księcia (tak jak w codziennym życiu, trafia się taki 1 na milion) i o sprawiedliwość. Nie przyjmuje wszystkiego takim, jakie jest. Nie ma Snapchata, Instagrama, pewnie nie wie też, co to selfie. Ma za to zasady i wartości, których nie wyrzeka się nigdy.

„Winię Disneya za moje wysokie oczekiwania względem mężczyzn!”  i dodałabym do tego jeszcze „ORAZ  WYIDEALIZOWANY OBRAZ ŚWIATA”. Chociaż nie. Jestem idealistką i wierzę w to, że dobro zawsze zwycięża, a zła karma wraca. ZAWSZE.




KAROLINA: Bajki Disneya w wersji fabularnej? Czemu nie! Powiem nawet, że bardzo mi się to podoba! Z sentymentem wspominam czasy, kiedy to bajki uczyły nas pewnych wartości i zasad. Byli i źli, i dobrzy – jak to w życiu, ale dobro zawsze zwyciężało. „Kopciuszek” w najnowszej wersji według Kennetha Branagha żyje w myśl zasady: „Bądź odważna i dobra”, bo to wpoiła jej matka na łożu śmierci. Czy Ella, a raczej Cinderella miałaby rację bytu w dzisiejszych czasach? Mogłoby być ciężko.

Teraz trzeba być twardym, gotowym poświęcić innych kosztem własnego dobra, myśleć o sobie bądź o tym, jak wykosić konkurencję i wspiąć się na szczyt po trupach. Bo jak nie my, to inni zajmą nasze miejsce. Na szczęście te chore myśli nie kierowały Kopciuszkiem. Ona spokojnie, w rytm melodii „TIRLIRIRLI”, czekała na rozwój wydarzeń. Polecam szczególnie ostatnią scenę, w której Kopciuszek ma za przeproszeniem totalnie wyje**** na to, że jest zamknięta w wieży, bo macocha – grana przez świetną Cate Blanchett – nie chciała, by spotkała się z księciem, który czekał na dole, bo była ostatnią panną w mieście, na którą pasował ów szklany pantofelek, który otrzymała od ironicznej wróżki – tu doskonała rola Heleny Bonham Carter! Generalnie, im więcej kobiet, tym więcej komplikacji.

Dodaj napis
ALE czego uczy nas „Kopciuszek” XXI wieku? Wszystko przebiega zgodnie z planem braci Grimm.  Nic nie zaskakuje, nic nie odbiega od pierwotnych treści, jest książę, jest zła macocha, szalone i mało rozgarnięte siostry i piękny oraz dobry Kopciuszek, który znosi dzielnie wszystkie pomyje wylewane na nią przez zawistnych ludzi. Jest konsekwentna, trochę naiwna, ale optymistycznie patrzy w przyszłość – wierzy, że wszystko, co dobre jest jeszcze przed nią! I może warto czasami popatrzeć przez różowe okulary „Kopciuszka”, odciąć się od żółci, jadu, chęci zemsty, patrzeć przychylnym okiem na innych i robić swoje. Wybaczać, odsuwać od siebie negatywnych ludzi (którzy sami zatrują się swoim jadem) i iść do przodu. TIRLIRIRLI (Chociaż książę mógłby być przystojniejszy, ale wiadomo – rzecz gustu!)




DARIA: Macie rację zauważając, że wspólnym mianownikiem wszystkich nowych wersji starych bajek staje się „girl power”. W ogóle mam wrażenie, że te bajki – od „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona z 2010 roku, przez dwie wersje „Królewny Śnieżki” (bo oprócz tej opisanej przez Justynę w 2012 roku powstał jeszcze film „Królewna Śnieżka i łowca” z Kristen Stewart w roli głównej), aż do tegorocznych „Kopciuszka” czy „Tajemnic lasu” z Meryl Streep  – skierowane są bardziej do dorosłych niż do dzieci. Wątpię, żeby kilkulatki szły do kina na Johnny’ego Deppa, Anne Hathaway, Chrisa Hemswortha czy Charlize Theron. Bajki, w których grają ulubieńcy dorosłej publiczności, również do niej kierują swój przekaz: są mocno ironiczne, tradycyjna historia serwowana jest z przymrużeniem oka, a żelazne elementy fabuły pokazywane z zupełnie innej perspektywy. Pytanie brzmi: czy to znaczy, że dzieci tak szybko dorastają i bez problemu załapią te aluzje, czy też dorośli dziecinnieją, i nie chcąc opuszczać magicznej krainy Disneya stają się – notabene – Piotrusiami Panami (a właśnie – pora na ekranizację tej bajki!). 

Wiadomo, że z własnej i nieprzymuszonej woli na tego typu filmy prędzej pójdą kobiety (faceci są zaciągani przez dzieci i/lub partnerki). Podejrzewam, że to właśnie z tego powodu bajki zawierają dosyć feministyczny przekaz, w stylu: to fajnie, że jesteś ładna, ale żeby poradzić sobie w życiu musisz polegać głównie na sobie, nie uratuje cię żaden książę, więc sama o siebie walcz pięściami, sprytem i intelektem.

www.heyuguys.com
Kwintesencją tego podejścia jest dla mnie zeszłoroczna „Czarownica” z Angeliną Jolie w roli głównej. Następuje tutaj odczarowanie postaci Diaboliny, która od 1959 roku (kiedy to narodziła się w animowanej wersji Disneya) stanowi uosobienie strasznej baby. „Czarownica” mówi nam: halo, ona nie ma zje***nego charakteru, tylko ktoś ją skrzywdził! I to w dodatku dobry król Stefan, który w oryginale wydaje się być takim mądrym patriarchą i troskliwym ojcem, niszczonym nie wiadomo czemu przez zawziętą wariatkę. A tutaj okazuje się, że Stefan w młodości przyjaźnił się z Diaboliną, ale żeby zdobyć tron i koronę zdradził ją, odcinając jej zaczarowane skrzydła. Ile kobiet może pomyśleć sobie w tym momencie o tych wszystkich facetach, którzy w różnych momentach życia w różny sposób też odcinali im magiczne skrzydła: zabierali siłę, wiarę w siebie i iskierki w oczach. Diabolina na swoim przykładzie pokazuje, że z każdej krzywdy można się podźwignąć. Trzeba tylko przestać skupiać się obsesyjnie na sobie i swoim nieszczęściu, otworzyć się na innych, dać im się do siebie zbliżyć. O tym według mnie jest ten film. Warto też docenić zmianę zakończenia – to jest dopiero... solidarność jajników! :)

Czasami pod adresem nowych adaptacji bajek wysuwa się zarzut, że są zbyt drastyczne, pełne przemocy. Cóż, jak sięgniemy do oryginałów może się okazać, że to raczej wersje, które dzisiaj znamy, są mocno ocenzurowane. Słyszeliście kiedyś o drugiej części „Śpiącej Królewny”, napisanej w 1697 roku przez Charlesa Perraulta? Otóż Aurora i Filip zamieszkują z teściową – matką księcia, która okazuje się być potworem ludożercą, gustującym szczególnie w pieczeni z małych dzieci. Kiedy rodzą się wnuki, babcia ma więc ochotę je zjeść, ale podstępny kucharz podsuwa jej w zamian barana i kozę. W akcie zemsty królowa chce wrzucić kucharza i całą rodzinkę (of course, poza synkiem) do wanny pełnej żmij, jednak końcowo sama w niej ląduje. To jak, którą wersję wolicie – Anno Domini 1697 czy 2015? ;)



czwartek, 26 marca 2015

"Pociąg" do Hollywood?

www.mappingmegan.com

JUSTYNA: Program „Żony Hollywood” ma dawać widzom ładny obrazek i tę funkcję spełnia znakomicie. Ludzie, gdy zmęczeni po pracy wracają do domu, chcą oglądać luksusowe życie, dalekie od jakichkolwiek problemów, gdzie szykowanie się na imprezę zorganizowaną we własnym domu urasta do problemu strategii wojennej J (od razu na myśl przychodzi mi reality show o rodzinie Kardashianów, na którym zarobili oni grube miliony). Podchodzę do tego programu z dużym dystansem nie zapominając jednak o tym, że kilka z tych kobiet na swój dobytek zapracowało ciężką pracą! I to widać. Są zahartowane w życiu zarówno osobistym jak i zawodowym. W Hollywood, żeby do czegoś dojść, trzeba mieć twardy tyłek przygotowany nie raz na dosyć bolesne lądowanie. Tak naprawdę tylko one wiedzą ile musiały poświęcić, by znaleźć się w miejscu, w którym są teraz. Ich życie ma przypominać „american dream” i w ten sposób jest ten program zrobiony. Dziewczyny czy też kobiety, będące bohaterkami reality show, żyją na poziomie, który przeciętnej polskiej rodzinie znany jest jedynie z filmów. Oczywiście nie twierdzę, że program niesie ze sobą jakieś górnolotne treści, które co najmniej poszerzą moje horyzonty myślowe o wiedzę na temat walki z globalnym ociepleniem, ale właściwie też mnie nie szokuje. Program nakręcony jest w sposób bardzo schematyczny i uproszczony. Nie wiem czy z dobrym skutkiem wizerunkowym dla tych kobiet ;] BUT WHO CARES?

Czy im odbija? Może i tak, ale kto bogatemu zabroni?

www.kobieta.gazeta.pl
Anna Biedrzycka – Sheppard jest kobietą, której w Hollywood NA PEWNO się udało. Zaczynając od dorabiania jako kelnerka, poprzez pracę w butiku aż do współpracy ze Stevenem Spielbergiem przy „Liście Schindlera”, która była jej przepustką dla dalszej kariery. Jak sama mówiła:Propozycja Spielberga spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Trochę się bałam. Ale pomyślałam, że to albo postawi moją karierę na nogi, albo ją kompletnie pogrzebie”. Odważna decyzja dała jej pierwszą nominację do Oscara – „To był szok. Zaczynałam jako kostiumolog w Polsce i Oscar był dla mnie tak odległy jak podróż na Księżyc”. Współpracowała później również z Romanem Polańskim, a nawet Quentinem Tarantino przy „Bękartach wojny”. Jej najnowszą produkcją  było stworzenie kostiumów do filmu „Czarownica”, gdzie przyszło jej ubierać samą Angelinę Jolie – jej praca została doceniona kolejną nominacją do Oscara!!

Co sama Anna B. Sheppard myśli o sobie?

„Niektóre kobiety rodzą się z tak silną, jak męska, perspektywą świata. Poczuciem własnej wartości i tożsamości. Należę do tej kategorii. Jestem dziewczyną-pittbulem”.




KAROLINA: Po „Celebrity Splash” byłam już pewna, osoby produkujące programy telewizyjne mają ludzi za idiotów, a raczej sprowadzają wszystkich do jednej kategorii – kategorii bezmyślnych istot, bez żadnych podgatunków. Przykre jest, że w dzisiejszych czasach jedynym życiowym celem jest ‘sprzedanie siebie’ i tak zwana promocja wątpliwych osobistych dokonań (jeśli takowe istnieją). Chwal się jeżeli masz czym, ale cały czas jak mantrę powtarzam zasadę: „Mowa jest srebrem, a milczenie zlotem”. Dorzuciłabym jeszcze: „Niech świadczą o Tobie czyny, nie słowa”. To daje do myślenia. Ale koniec z patosem.

Na mieście pojawiła się konkurencja dla polsatowskiego hitu – reality show „Żony Hollywood”. Miały być to opowieści o kobietach sukcesu, które opuściły Polską ziemię, żeby realizować się w Fabryce Snów. PACZE i nie wierzę. Mamy kilka wątków, bo i postaci są niezwykle barwne. Jedna mówi sensownie, ale jej 5-letni związek z aktorem Valem Kilmerem jednak wysuwa się ponad osiągnięcia w dziedzinie produkcji filmowej. Kolejna mówi o życiu ze swoim psem i przeszłości w Playboy Mansion, jeszcze inna o życiu z milionerem, który zabiera ją na drogie zakupy, ale nie wie, że ona woli torebki Chanel ze złotym łańcuchem, a nie srebrnym. Wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale po co robić o tym serial? Nie mamy się kim chwalić?

Spuśćmy na to kurtynę milczenia.

A są Polacy, którzy swoim pociągiem do Hollywood dotarli na najwyższe szczyty. Ludzi, którzy robią prawdziwą karierę i współpracują z największymi gwiazdami show-biznesu. Pracowitych i niesamowicie utalentowanych. Byli laureatami nagrody Grammy - jak polski jazzman Włodek Pawlik bądź byli do tej najważniejszej nagrody w branży muzycznej nominowani, jak Paweł Sęk – Polak – producent muzyczny urodzony w Przemyślu. W 2013 otrzymał podwójną nominację w kategorii Najlepszy Album oraz Nagranie Roku. Kto z Was nie zna utworu zespołu FUN „We are young?” Zwycięskie nagranie święciło triumfy na całym świecie!

www.zimbio.com



Sęk ma też profesjonalne przygotowanie muzyczne, bowiem w 2000 roku ukończył prestiżowe Berklee College of Music w Bostonie, później udał się do Kalifornii, a w końcu do Los Angeles, gdzie wspólnie z Jeffem Bhaskerem – przyjacielem i producentem tworzył dla Lady Gagi, Taylor Swift, Empire Of The Sun, Dido, Jaya-Z czy Kanye Westa (pewnie zanim ten zatracił się w miłości do opływowej Kim). Producent i reżyser dźwięku do filmów, reklam i zwiastunów. Człowiek z pasją, który broni się dokonaniami. Chcieć to móc? YES, WE CAN!







DARIA: OMG, LOL, what a shame! – taką skróconą recenzję w amerykańskim stylu mogłabym wystawić nowemu dziełu TVN – „Żony Hollywood”. Na stronie programu czytamy, że jego cel to pokazać „całą prawdę o kulisach polskiego życia w Mieście Aniołów”. Bohaterki bardziej niż anioły przypominają jednak demony. Niewątpliwie są istotami pozaziemskimi, na co wskazuje ich oderwanie od rzeczywistości. Na pewno bolało, kiedy spadając z nieba lądowały nieszczęśliwie na głowie, co jak widać spowodowało trwałe uszkodzenia. Podam dwa przykłady.

Izabella St. James, jedna z piątki naszych bohaterek, szykuje się na wieczorną imprezę z koleżankami, króliczkami Playboya. Iza była bowiem przez 2 lata rezydentką słynnej Playboy Mansion i dziewczyną Hugh Hefnera. Podkreśla jednak: „ja miałam plany być adwokatem i praktykować prawo międzynarodowe”. Czy niedoszła pani adwokat dobrze się czuła w króliczej skórze? „Z Hefem nie miałam prawdziwego relationship”, mówi. Obecnie jest zagubiona gdyż nie wie, gdzie szukać miłości. Na szczęście rozluźniła się nieco na spotkaniu z koleżankami -  pochwaliła się, że niedawno była na imprezie w domu, w którym zmarł Michael Jackson (co wywołało pełne zazdrości „wooow”).  Następnego dnia Iza budzi się wczesnym popołudniem. „Nie ma zbyt dużo czasu na poranne ceregiele”, gdyż „dziś po raz kolejny spróbuje odnaleźć miłość” – umówiła się na randkę z niejakim Antonio. Trzeba jej oddać, że przygotowania rzeczywiście były krótkie i specyficzne -  ubrała swoje cztery mopsy w sukienki i już. Wyruszyli „całą rodzinką” do pizzerii, gdzie pojawił się problem: okazało się, że Iza jest ovo – pescatarianką („nadal je jajka”) i obawia się, czy Antonio (który jest „masculine – chłop” z Nowego Jorku, nie rozmiękczony przez LA), przymknie oko na te dziwactwa. Wtedy oczy wytatuowanego amanta były jeszcze szeroko zamknięte – prawdziwą przeszkodą dla tej miłości okazał się bowiem jeden z mopsów, który w drodze powrotnej ... puszczał bąki na kolanach boskiego Antonia. „Trudno ci będzie znaleźć faceta, który zniesie te smrody”, skonkludował i odjechał w siną dal.

Na drugim krańcu Los Angeles producentka filmowa Kasia Wołłejnio podczas porannego joggingu rozciąga się na skrzynce pocztowej państwa Beckhamów, jęcząc „David, come inside! I’m waiting for you!”. Kasia to w ogóle ma nie byle jakich sąsiadów: „w dole mieszkała nieżyjąca już Sharon Tate, żona Polańskiego”. Panie niestety nie mogły się poznać, gdyż Tate została zamordowana w 1969 roku, tak więc Kasia rozminęła się z nią o kilkadziesiąt lat - ale przecież sława jest wieczna. Pora jednak brać się do pracy - a więc zadzwonić do Pawła Deląga. Kasia dobija jakąś grubą transakcję, rzucając miliony i tysiące dolarów jak przecinki, ale na drugiej linii pojawia się jej przyjaciółka Sofia Vergara, przedstawiona jako „najpopularniejsza aktorka serialowa w USA”. Tak więc Paweł musi poczekać – „miałam ważniejszą gwiazdę na linii”, komentuje rozbawiona Kasia. Ale pora kończyć dzień pracy – właśnie przybyli turyści z Korei, którym na tydzień wynajmie swój piękny dom z basenem, inkasując za to parę tysięcy dolarów. Nie zapomniała ich przestrzec, by uważali na śnieżnobiałe meble – w tym celu zostawiła 4 czarne koce, które Koreańczycy mają rozkładać na kanapie, zanim usiądą. Kasia w tym czasie udaje się „na wygnanie” do willi przyjaciół w Malibu, tuż nad oceanem. Po powrocie dostanie szału, bo na jednej z poduszek znajdzie małą plamkę, zaś jej zdjęcia z celebrytami będą poprzestawiane. Na szczęście ten chaos pomoże ogarnąć meksykańska sprzątaczka, która jednak „musi się jeszcze wiele nauczyć.”  

www.polanegri.pl
Jeżeli to jest PRAWDA o tym „jak wygląda ich typowy dzień, jak radzą sobie za fasadą luksusu”, to ja nie chcę jej znać!! Kiedy myślę o kobiecie, która NAPRAWDĘ odcisnęła swoje piętno w USA, przychodzi mi do głowy właściwie tylko Pola Negri. Barbara Apolonia Chałupiec (bo tak naprawdę się nazywała) była największą gwiazdą kina niemego lat 20 i początku lat 30, romansowała z Charliem Chaplinem i Rudolfem Valentino, a jej życiorys posłużył za kanwę postaci Normy z „Bulwaru  Zachodzącego Słońca”. Niestety, jej kariera skończyła się wraz z nadejściem filmów dźwiękowych. To dosyć symboliczne i smutne, że od tego czasu głos żadnej innej Polki nie wybrzmiał równie donośnie w Fabryce Snów. A słysząc „Żony Hollywood” zaczynam żałować, że nieme filmy to już przeszłość...









sobota, 21 marca 2015

#11 Nie Oceniaj



www.boredpanda.com

 


DARIA: Od kilku dni po internecie hula kolejna świetna kampania dotycząca kobiet. Po „Like a girl” firmy Always, „Slap her: children’s reactions” włoskigo portalu Fanpage.it, „10 Hours of Walking in NYC as a Woman” czy wreszcie ostatniej kampanii Salvation Army, w której wykorzystano słynną biało – złotą sukienkę w walce z przemocą wobec kobiet w RPA.

Na tym tle kampania Terre des Femmes, niemieckiej organizacji walczącej o prawa kobiet, wygląda bardzo skromnie. To tylko 3 zdjęcia różnych części ciała kobiety: dekoltu, nóg i stóp, obok których znajduje się skala ocen - od „kur..a” do „pruderyjna”. Fakt, że nie widać twarzy bohaterki stwarza wrażenie, że taka miarka mogłaby zostać przyłożona do każdej z nas. I często bywa przykładana – na pewno każda znajdzie w swoim CV wiele sytuacji, kiedy oscylowała od „dziwki” i „łatwej” do „kaszalota” i paszteta”. Najgorsze jest to, jak często same przykładamy ją innym kobietom. Bo dzięki temu czujemy albo moralną wyższość i utwierdzamy się w przekonaniu, że wraz z długością spódnicy wzrasta nam IQ, albo uważamy się za ładniejsze i atrakcyjniejsze od koleżanek: kiedy to my jesteśmy tą „sexy”. Za pomocą takich miarek, jak przedstawiono na zdjęciach, kobiety są oceniane nie tylko przez mężczyzn, przez inne kobiety, ale i same przez siebie. Dałyśmy sobie wmówić, jak WAŻNY dla kobiety jest wygląd i dlatego to, jak wyglądamy, tak BARDZO wpływa na nasze samopoczucie. 

Patrząc na te miarki sama sobie uświadomiłam, że idąc ulicą w za dużym płaszczu, dżinsach, adidasach, z kokiem na środku głowy i bez makijażu, cała się w sobie kulę, patrzę w chodnik, chcę przemknąć jak najszybciej z punku A do punku B. Sytuacja zmienia się o 180 stopni, gdy „się zrobię”: w obcisłej sukience, z burzą włosów, czerwoną szminką na ustach i mocną kreską na powiekach kroczę dumnie z miną „patrzcie i podziwiajcie!”, a spojrzenia pełne uznania liczę w głowie jak lajki na Facebooku. I dotarło do mnie, że ja SAMA ustawiam siebie w opozycji: dziwka albo święta. Ja nie tylko wyglądam, ja STAJĘ SIĘ myszorem przemykającym pod ścianą albo diwą Hollywood w zależności od tego, co mam na sobie. Problem polega na tym, że nie jestem ani jednym ani drugim – jestem normalną, zwykłą sobą, a przez te maski czy maskowane kompleksy nie daję możliwości ani sobie ani innym zobaczyć i polubić prawdziwej mnie. 

O tym jest z kolei GENIALNA kampania „Real Beauty Sketches” firmy Dove. Jak źle i niesprawiedliwe same siebie oceniamy. Jak bardzo się nie lubimy, każemy swoje ciało, jak ciężko nam uwierzyć, że może być w nas coś ładnego. Jak obcy ludzie i portrecista z FBI muszą uświadomić kobiecie, że jest piękna taka, jaka jest, że jest dobrze tak, jak jest i naprawdę nie trzeba nic poprawiać. Hasło „piękno jest w głowie” najlepiej oddaje to, o co chodzi twórcom kosmetyków: myśl o sobie dobrze, bądź dla siebie dobra. Bo niestety często same jesteśmy swoim największym wrogiem.
 

 

 


JUSTYNA: Daria, dla mnie kampania Terre des Femmes, której główny przekaz zawarł się w słowach: „Don’t measure a woman’s worth by her clothes”, jest piękna przede wszystkim w swojej prostocie. Już 2 lata wcześniej na ten problem zwróciła uwagę amerykańska ilustratorka Rosea Lake, która na portalu Tumblr opublikowała zdjęcie niezwykle podobne do tego królującego obecnie w mediach w ramach kampanii niemieckiej organizacji walczącej o prawa kobiet. 

www.huffingtononpost.com
Czy naprawdę tylko mężczyźni takimi miarami oceniają kobiety? Nie oszukujmy się - płeć piękna jest wobec siebie równie krytyczna. Ocenianie przypadkowej dziewczyny na ulicy poprzez długość jej spódnicy czy wysokość obcasów utrwala w nas jedynie negatywne emocje. Czy kobieta nie ma prawa nosić tego, w czym czuje się dobrze i atrakcyjnie? W czym… po prostu jest sobą? Myślę, że wielu z nas zdarzyło się krzywo spojrzeć na dziewczynę, która swoim strojem więcej odkrywała niż zakrywała. Przyznam, że nie raz na taki widok w mojej głowie pojawiała się myśl: „jak ona się ubrała”. Co tak naprawdę składa się na prowokacyjny strój? Zbyt krótka spódnica? Zbyt głęboki dekolt? Zbyt wysokie obcasy? 

Nie dajmy się zwariować. Nie bójmy się swojej seksualności, wyglądu czy zgrabnych nóg. Z drugiej strony kobiety nie przepadające za zbytnim odsłanianiem ciała uważane są za te mniej śmiałe, zbyt skromne i PRUDERYJNE. Popadamy w skrajności, w których zaczynamy postrzegać kobiety poprzez to JAK wyglądają, a nie KIM są. Świetnym przykładem kampanii walczącej z takim stereotypem jest akcja #likeagirl

Spot zaczyna się od słów skierowanych do młodej kobiety: „Co znaczy biegać jak dziewczyna?” Co ciekawe, w materiale biorą udział także mężczyźni. „Pokaż co to znaczy bić się jak dziewczyna”, „pokaż co to znaczy rzucać jak dziewczyna”. Czy właśnie w ten sposób postrzegamy slogan: „jak dziewczyna” - czyli po prostu ROBIĆ COŚ GORZEJ? „Biegasz jak baba”, „robisz to jak baba” – coś wam to przypomina? Kampania w świetny sposób pokazuje, w jaki sposób to postrzeganie ma się zmienić – począwszy od samych kobiet! „Robić coś jak kobieta” to robić coś najlepiej jak tylko potrafisz. #LIKEAGIRL – pokaż na co cię stać!


 

 


KAROLINA: Dziewczyny, przyglądając się kampanii Terre des Femmes zdałam sobie sprawę z tego, że często kobiety względem siebie nawzajem potrafią być bardziej negatywne niż mężczyźni. O ile istnieje solidarność plemników, o tyle solidarność jajników jest rzadziej spotykana. Kobieta szybciej jest w stanie skrytykować drugą kobietę - za wszystko, od wyglądu, przez jej zainteresowania, po kwalifikacje zawodowe. Ładna to głupia. Dobrze ubrana to pusta. Gruba, brzydka, itd. „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany”, to moja domena. Nie obrażaj, porozmawiaj, wyraź swoje zdanie, ale nie osądzaj. Doradzaj.

Ostatnio przewinęła się przez media afera dotycząca mobbingu i molestowania seksualnego przez redaktora „Faktów” Kamila Durczoka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy z wielką łatwością potrafiło się ocenić pokrzywdzone kobiety (które - według niektórych - same na to przyzwalały), a jak trudno wejść w ich sytuację i zastanowić się, dlaczego było (i zapewne nadal jest) ciche przyzwolenie na takie zachowania? Nikt nie wiedział o takiej sytuacji? Wątpię. Nie oceniajmy innych w tak jednoznaczny sposób. 

Żaden strój nie upoważnia nikogo do lekceważenia i wypowiadania obraźliwych słów. Coraz więcej kobiet zajmuje najwyższe stanowiska, coraz więcej jest lepiej wykształconych niż mężczyźni. W dzisiejszych czasach to kobiety są bardziej zaradne, potrafią robić kilka rzeczy naraz, znaleźć czas na realizację swoich pasji, na własny biznes, pracę i rodzinę. Ale często też przepraszamy, bo wydaje nam się, że to my popełniłyśmy błąd, źle coś zrozumiałyśmy albo zwyczajnie boimy się mówić o tym, że czujemy się z czymś niekomfortowo. Przepraszamy i cały czas czujemy się winne, a nie powinnyśmy! Doskonale obrazuje to reklama Pantene NOT SORRY #ShineStrong, która zaczyna się słowami: Dlaczego kobiety zawsze przepraszają? „Przepraszam, mogę zadać głupie pytanie?” Niepewność? Czemu? Nie bójmy się wyrażać własnego zdania, mówić o własnych odczuciach i wyobrażeniach. Reklama krótka, ale treściwa. #Don’t be sorry