Good
evening ladies and gentlemen, welcome to the (...) Annual Academy Award!
I po tym zdaniu zaczynają się schody... Prowadzenie wieczoru
oscarowego może być wielką przyjemnością (dla gospodarza i widowni), lecz może
również okazać się wielką męczarnią. Wydawałoby się, że jego/jej rola wcale nie
jest taka duża: czy naprawdę trzeba wielkiego talentu, żeby odczytać parę napisanych
przez kogoś żartów z promptera oraz zapowiadać kolejne kategorie i nazwiska gwiazd wręczających
nagrody? Odpowiedź brzmi: TAK. Gospodarz wieczoru oscarowego tak naprawdę odstawia
na scenie stand –up comedy, z tą małą różnicą, że jego widowni nie stanowi
kilkunastu znajomych w zadymionym barze, ale miliard ludzi na całym świecie. Zgodzicie
się chyba, że to może lekko zestresować i negatywnie wpłynąć na jakość
występu? A widownia – nawet oddzielona szybą telewizora - wyczuwa każdy fałsz,
nieszczery śmiech, dowcip wygłoszony bez przekonania (a już nie daj Boże
nieśmieszny!), brak luzu i spontaniczności.
Niekwestionowanym „hostem hostów” jest Billy Crystal –
zarówno pod względem ilości (9 razy!), jak i jakości. Billy po prostu płynie, a
my z nim – obejrzyjcie sobie na youtubie jakikolwiek ”opening speech” który
wygłosił a zobaczycie, o czym mówię. Crystal to mały, niepozorny facecik o urodzie
sprzedawcy hot – dogów, który sprawia że cały Kodak Theatre (czy raczej Dolby
Theatre) ryczy ze śmiechu i wstaje z zachwytu. Jego metoda na sukces jest moim
zdaniem prosta – nie przekombinowywać. Na scenie czuje się NAPRAWDĘ swobodnie,
niczego nie udaje, nie gapi się w prompter jak w ołtarz – mamy wrażenie, że w
ogóle nie ma tam żadnego promptera, a Billy wykonuje freestyle i wymyśla wszystko
na poczekaniu. Nie boi się też jechać po bandzie, jednak umiejętnie na niej balansuje, nie przekraczając granicy dobrego smaku. Co
nie zmienia faktu, że jest wredny i czasem niepoprawny politycznie.
Kiedy go oglądam najbardziej zdumiewa mnie jednak fakt, że jeden facet bez
żadnych rekwizytów, dekoracji, tancerzy, chórków i w ogóle czegokolwiek, po
prostu stojąc i gadając (lub śpiewając) jest w stanie przykuć uwagę całego
Hollywood.
Przełomową datą w historii Oscarów jest rok 1994 – wtedy to
pierwszy raz imprezę poprowadziła... kobieta! A była nią Whoopi
Goldberg, która z zadania wywiązała się znakomicie, więc zostało jej powierzone jeszcze 3 razy. Whoopi zasłynęła ogromną autoironią oraz niebanalnymi
kostiumami – w 1999 wyszła na scenę przebrana za królową Elżbietę I. Po niej
kobiety prowadziły Oscary tylko dwukrotnie: w 2007 roku Ellen DeGeneres (znana
w USA gospodyni talk – show), która moim zdaniem wypadła bardzo dobrze, i Anne Hathaway,
która w duecie z Jamesem Franco w 2011 roku sprawiła, że przez całą imprezę się stresowałam. Po każdym ich żarcie czekałam w napięciu na śmiech widowni - uszczęśliwiłby mnie nawet pojedynczy
chichot gdzieś z końca sali. Jednak bardzo często nie nadchodził, a mnie
dopadało przykre uczucie zażenowania, podobne do tego, które odczuwamy
słuchając dowcipów Karola Strasburgera w „Familiadzie” (może powinniśmy go
zgłosić jako polskiego kandydata do prowadzenia Oscarów?)
Moje wnioski są chyba niepoprawne politycznie, ale podobnie
jak Billy Crystal nie będę się tym przejmować. Tak więc – dobry prowadzący to
dziwny prowadzący. Jeśli facet – aktor komediowy i charakterystyczny, żadnych
amantów znanych z superprodukcji. Czy Brad Pitt lub Johnny Depp mogliby rozbawić
Was do łez? Nie, ponieważ nie postrzegacie ich jako osób zabawnych i nie tego od
nich oczekujecie. Jedni mają być piękni, pociągać i wzruszać, a przy innych
możemy się rozluźnić i pośmiać, jak przy Crystalu, Stevie Martinie lub Alecu
Baldwinie . Z kobietami podobnie: najlepsze były niezbyt urodziwa Murzynka w
średnim wieku oraz zdeklarowana lesbijka, natomiast piękna, młoda i niewątpliwie
utalentowana aktorsko Hathaway wypadła niezbyt dobrze. Hugh Jackman, niegdysiejszy
zdobywca tytułu najseksowniejszego faceta na ziemi, a w 2009 roku oscarowy host, radził sobie w scenach śpiewu i tańca, ale dowcipem nie porwał. Licencję na
żartowanie dzierżą freaki, komicy i osoby w różny sposób odmienne, nie
odpowiadające hollywoodzkim kanonom. Zobaczymy, jak poradzi sobie w tym
roku debiutujący w roli gospodarza Seth
MacFarlane, scenarzysta i twórca seriali animowanych, np. „Johnnego Bravo”, „Krowy
i kurczaka” czy „Laboratorium Dextera” oraz pełnometrażowego „Teda”. Ale sądząc
po poczuciu humoru bijącym z jego dzieł nie mamy się chyba o co martwić. Czy zostanie nowym Billym Crystalem, przekonamy się już w nocy z niedzieli na poniedziałek!!
Daria
Poczucie humoru MacFarlane'a jakoś do mnie nie trafia, ale jego reklamówki zapowiadające tegoroczne Oscary bardzo mi się podobały, więc mam nadzieję, że cała gala będzie na podobnym poziomie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i będę śledzić z Wami noc 24/25 :D